Filipiny, trzęsienie ziemi na Bohol i drgający Bantayan

Trzęsienia ziemi na Filipinach, choć nie są codziennością, zdarzają się co jakiś czas, bo filipińskie wyspy leżą w obrębie tak zwanego Pacyficznego Pierścienia Ognia (Pacific Ring of Fire) – strefy wysokiej aktywności sejsmicznej i wulkanicznej na Oceanie Spokojnym. Najtragiczniejsze w skutkach trzęsienie ziemi na Filipinach, w wyniku którego życie straciło dwa tysiące osób, miało miejsce w 1990-tym roku na Luzon, gęsto zaludnionej, największej wyspie archipelagu.
Parę miesięcy temu zdarzyło się nam przeżyć najmocniejsze od 23 lat trzęsienie ziemi w rejonie Visayas. 7,2 w skali Richtera to już poważny incydent, który wywołuje spore zniszczenia w okolicach epicentrum. Owo epicentrum znajdowało się na wyspie Bohol, atrakcyjnej turystycznie ze względu na interesujące formacje krajobrazowe zwane Czekoladowymi Wzgórzami (ang. Chocolate Hills) oraz pocieszne, wielkookie małpki zwane wyrakami, tarsjuszami lub z angielska tarsierami – najmniejsze ssaki z rodziny naczelnych na świecie.Trzęsienie objęło zasięgiem rejony Mindanao i Visayas. Banatayan, na którym mieszkamy,
położony jest własnie w rejonie Visayas.
Na szczęście wyspa nie ucierpiała, a dla nas skończyło się na ekscytacji nie spotkanym nigdzie wcześniej naturalnym fenomenem. Nie pisałem o tym na bieżąco, bo tych katastrof nazbierało się w owym czasie sporo, a zbyt duża dawka traumy, czy nawet zaniepokojenia, nigdy nikomu zdrowemu nie robi dobrze, więc nie chcieliśmy nikogo martwić. Zatem retrospektywnie.
Telepiące się na boki łóżko i dobiegające zza okien przejęte głosy sąsiadów obudziły nas tamtego poranka dość gwałtownie i skutecznie. Panika miejscowych to nie zawsze sygnał, by samemu jej ulec, jednak zwykle jest to wystarczający indykator, że coś jest nie w porządku i trzeba się mieć na baczności. Zatem dla pewności wyszliśmy na podwórko i w lekkim niepokoju spowodowanym obawą, że wstrząsy będą się nasilać poczekaliśmy do uspokojenia się gruntu. Swoją drogą osobliwe to uczucie, gdy podłoga korytarza i trawnik na ganku zachowują się trochę jak to drgające urządzenie wymuszające gwałtowne przeciążenia na kołach podczas przeglądu technicznego samochodu, szarpak to się chyba nazywa. Na szczęście akcja nie trwała dłużej, niż parę minut.
Trzęsienie na Bohol nie spowodowało powstania fali tsunami, choć uczciwie przyznam, że taka była pierwsza myśl i związana z nią obawa po powrocie do łóżka. Bo skoro tutaj zatrzęsło lekko, to przecież gdzieś mogło zatrząść mocniej, możliwe, że pod dnem oceanu, a mieszkamy tak ze 100 metrów od plaży, na wysokości może 5-7 metrów nad poziomem morza. Dodatkowo mam jeszcze w pamięci film o tej rodzince, która uratowała się z tsunami na Phuket, tego najtragiczniejszego z Gwiazdki zdaje się 2004-tego roku, a który to film, nie wiedzieć w sumie po co, obejrzeliśmy z Monią jakoś krótko przed wyjazdem.
W okolicach epicentrum trzęsienie wywołało jednak tragiczne skutki i duże zniszczenia. 4 osoby zginęły na Bohol w wyniku zawalenia budynku portowego, a na Cebu, czyli wyspie, z której przyjechaliśmy, śmierć poniosło kilkadziesiąt osób. Zniszczeniu uległy też porty morskie i lotnicze (z których nota bene będziemy musiali skorzystać przy powrocie), a samo zjawisko wywołało panike wśród mieszkańców wielu miast regionu. Mocne wstrząsy odnotowano w Cebu City (czyli mieście, w którym znajduje się lotnisko i terminale autobusowe) oraz Mandaue (gdzie ma swoją siedzibę Urząd Imigracyjny, przedłużamy tam wizy). Na dzień dzisiejszy wiadomo o co najmniej 160-ciu ofiarach śmiertelnych.
Ogólnie rzecz biorąc przeżycie dla obserwatora niedotkniętego tragedią bezpośrednio z gatunku tych mocno ekscytujących, ale ze względu na wszystko inne, może jednak wystarczy. Pozdro.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *