Za czasów mojej podstawówki dzieciaki przed pierwszym listopada życzyły sobie żartobliwie Wesołego Święta Zmarłych. Odbierając takie oburzające dla niektórych życzenia, człowiek nie zdaje sobie sprawy, że mogą mieć drugie dno. No więc jak tradycja nakazuje odwiedziliśmy wczoraj dwa cmentarze na wyspie.
Ulica została częściowo zamknięta chyba ze dwa dni wcześniej, okolica zamieniła się w wielkie piknikowisko z odpustowymi stoiskami dla dzieciaków i straganami z jedzeniem, a wszystko tonęło w dymie gęsto rozstawionych stanowisk grilowych. Kierowcy tricykadów, czyli napędzanych siłą mieśni trójkołowych pojazdów z bocznym wózkiem pełniących funkcję taksówek musieli się naprawdę mocno cieszyć, bo z racji tej zamkniętej ulicy gremialnie korzystano z ich usług. Po pierwsze dlatego, że pieszo mało kto tu chodzi na dłuższe odległości, ale chyba bardziej dla zadania szyku, w końcu święto, nie? Zapowiadało się ciekawie.
Odwiedziliśmy z Monią dwa cmentarze w Bantayanie i jednen w Santa Fe – ten, na którym pochowani są zmarli z rodziny Ilustrisimo, czyli przodkowie naszej gospodyni z Marikabanu. W Bantayanie upał był niesamowity. Grobów nie kuje się tutaj w twardej koralowej skale, lecz buduje grobowce wielkości trumny na powierzchni, coś na kształt ustawionych jeden na drugim sarkofagów. Ruchu powietrza w tym labirycie nie było w ogóle, co tym bardziej potęgowało wrażenie ciężkości.
Ludzi cała masa, zwłaszcza na głównych traktach komunikacyjnych, w bocznych uliczkach panuje jednak klimat bardziej sprzyjający zadumie. Po okolicy kręci się młodzież z wiaderkami białej farby do malowania nagrobków oraz osobnicy z większym zacięciem artystycznym na zlecienie kaligrafujący na tych świeżo pobielonych płytach ozdobne w zamierzeniu napisy podyktowane przez rodziny zmarłych. Jeżeli chodzi o estetykę to wychodzi to różnie, ale ma z pewnością swój urok.
Poza tradycyjnymi świecami i wiechciem na grobach pojawiają się bardziej osobliwe podarki w postaci ryb, ryżu, słodyczy, owoców i warzyw. Spotkaliśmy się wcześniej z podobnym zwyczajem w Tajlandii, gdzie żywność i używki ofiarowano nie tylko zmarłym, ale również przed pomnikami królów oraz posągami różnorakich wcieleń Buddy.
Towarzyski aspekt święta w Bantayanie ograniczał się do straganów i stoisk ze świacami i szamą. Większość odwiedzających groby zasadniczo skupiona była na duchowym charakterze święta, choć i tu spędzano czas bardziej na luzie w symbolicznej obecności zmarłego, umilając sobie mijające godziny dobrodziejstwami z piknikowego koszyka oraz grą w karty. Być może względny spokój wynikał z pory dnia – było to wczesne popołudnie.
Do Santa Fe wybraliśmy się około siedemnastej, gdy upał nieco już zelżał i pozostaliśmy do nastania zmroku. Nie wiem, czy różnica w odbiorze święta wynikała z innej pory dnia, niższej temperatury, czy w ogóle klimatu mniejszej miejscowości, w każdym razie na cmentarz pod Santa Fe zjeżdża się ludność nie tylko z miasteczka, ale i okolicznych wsi i atmosfera jest niesamowita.
W Europie nie pali się już na grobach świeczek, tylko te dziadowskie plastikowe lampiony zasilane stearyną, które ani nie dają dużego płomienia, ani intensywnego światla, ani nie dymią, a przecież to jest najlepszy klimat, to się pamięta ze Święta Zmarłych w dzieciństwie. Tutaj normalnie płoną i dymią tradycyjne woskowe świece, im jaśniej tym lepiej, układa się je całymi wiązkami tak, by ogniki łączyły się w jeden wielki płomień, chmura czarnego dymu unosi się w powietrzu i gryzie w nozdrza więc jest czad.
Przed bramami ustawia się więcej straganów, niż na Jarmarku Świętojańskim, okolica zawalona jest zaparkowanymi pojazdami (przeważają pierdopędy, po fakcie, gdyby nie Monia, to nie wiem, czy odnaleźlibyśmy naszego), kierowcy tricykadów ustawiają się taktycznie w najlepiej rokujących miejscówkach, a między tym wszystkim kłębią się tłumy.
Grobowce budowane są bardzo blisko siebie i kluczenie między nimi to trochę jakby zabłądzić w katakumbach, dodatkowo trzeba uważać na pozatykane wszędzie, płonące żywym ogniem świeczki, kupowane, jak u nas, przed wejściem na cmentarz (za 15 sztuk zapłaciłem chyba ze 2 złote na nasze). Ogólnie panuje atmosfera miłego towarzyskiego wydarzenia, rodziny w większości siedzą przed grobami krewnych, jedzą, piją, grają w karty, dzieciaki oglądają filmy na laptopach, luz.
Ciekawe, czy u nas byłoby podobnie, gdyby ludzi nie wyganiał do domu przejmujący chłód. Pamiętam, że na Wszystkich Świętych zawsze była inauguracja nowego obuwia zimowego u mnie w chacie, a i tak człowiek wracał zmarznięty, a nowe papcie dodatkowo podeptane i ubłocone. Ciepły klimat to jest na serio okoliczność nie do przecenienia.
A po wszystkim wieczorem wpadł Huberto z gotowaną filipinską kurą i miednicą ryżu, bo akurat przypadały jego urodziny, więc posiedzieliśmy do północy na pogaduchach i oglądaniu zdjęć. Jubilat był szczególnie zainteresowany fotami z Polski i Europy (oczywiście poza tymi, na których sam występował), a już zwłaszcza widokiem członków naszych rodzin, więc było bardzo miło. Wszystkiego najlepszego Huberto, zdrowia, miłości, inspiracji i wielu udanych rzeźb i obrazów. Stówa ziom.
czerwone pryszcze już nie psują mi twarzy,
sam też stoję trochę z boku,
wiem, że dobrze jest być i dobrze jest mieć,
już nie mieszkam w bardzo długim bloku. za grabażem.
Zajebiste foty i piękny dzień. Może Was kiedyś odwiedzimy.
Dzięki. jakbyście się wybierali, służymy pomocą. Pozdro.
U nas kochani w Swieto Zmarlych bylo wyjatkowo bardzo cieplo . Many w Polsce piekna zlota jesien :)
Super, w takim razie enjoy. Trzymajcie się i do zobaczenia Anna wszystko jedno gdzie :-)
Uwielbiam Wasze relacje i foto-relacje :)
Dzięki Kasia, pozdrawiamy :-)
I to jest właśnie to, tak powinno się spędzać te Święta… pamiętam jak z kuplami chodziliśmy na grób naszego ziomka, któremu się zeszło za wcześniej – obowiązkowo musiało być pół literka i tak popijaliśmy z nieboszczykiem, powspominało się wspólne chwile… luz, też bym wolał takie odwiedziny, jak już będę po tamtej stronie. :-)