Zbliżają się wyboryna sołtysa (barangay captain) we wszystkich okolicznych wsiach. Władza, nawet niskiego szczebla, to łakomy kąsek dla liderow lokalnych społeczności, a walka o nią bywa bezpardonowa. Dotyczy to zwłaszcza wyborów na poważniejsze stanowiska, a wybory burmistrza (mayor) są na wyspie wydarzeniem szczególnym i dość niebezpiecznym.
Spokojna na codzień okolica zmienia się na tyle, że porządku pilnują specjalnie sprowadzone z Cebu oddziały wojska, rywalizujące ze sobą partie (a właściwie grupy popierające swojego człowieka) są bowiem uzbrojone i nie wahają się z tego argumentu korzystać. Po ostatnich wyborach, przegrany kandydat wraz z grupą poplecznikow ewakuował się na Cebu. Pewnie się przegrupowują i myślami są przy następnej kadencji.
Wybory sołtysa to wydarzenie mniejszego kalibru jeżeli chodzi o władze, prestiż i możliwości, ale dla małych, lokalnych społeczności to ważne wydarzenia, bo ich wynik dotyka je bezpośrednio.
Kampania prowadzona jest już od jakiegoś czasu, organizowane sa spotkania z kandydatami w formie przedwyborczych piknikow, na które ludność chętnie przybywa, rozwieszane są własnej roboty wyborcze plakaty i agitacyjne ulotki (niektórych stać na kserowki), na przedwyborczych wiecach rozdawany jest ryż i składane uroczyste obietnice (taki ryż wyborczy, w odróżnieniu od naszej kiełbasy, dotyczy zwłaszcza infrastruktury: utwardzimy drogi, założymy oświetlenie, postawimy znaki informacyjne, ogólnie będzie zajebiście jak nas wybierzecie, wiadomo o co chodzi). Więc tak jeżdżąc po wyspie ostatnio, napotykamy imprezujące na koszt kandydatów sioła co kawałek, nawet chyba na budowie coś tam majstry ostatnio łyknęły sponsorowanego przez polityków napitku.
Demokracja raczkuje w powijakach z takimi troche patologicznymi elementami wynikającymi z jednej strony z prowizorki, a z drugiej z braku możliwości nadzoru. Podejrzewam, że lokalesi ogarniaja temat organizacji głosowania samodzielnie i może przyjeżdża paru obserwatorów z ramienia tutejszej państwowej komisji wyborczej, ale przecież obserwator nie wielbłąd i kolegów też ma ;-) Z drugiej strony, jak ktoś jest zaangażowanym społecznikiem, robi kampanię, wykłada własne fundusze, to też sobie nie pozwoli w kaszę dmuchać, ani robić z siebie idioty, więc jakiś tam system się po prostu wypracowuje metodą kompromisu. Ciekawie to sobie wszystko obserwować z boku.
Wspominiałem wcześniej, że po urodzinach Vincenta, uderzyliśmy na przedwyborczy wiec do aktualnie miłościwie nam tutaj panującego sołtysa o imieniu Romeo, ubiegającego się własnie o kolejną kadencję. Lekko mi osobiście było tam niezręcznie iść, bo wcześniej byliśmy na urodzinach, jeżeli chodzi o garderobę to mieliśmy na sobie krótkie portki i to wszystko w temacie odzienia (nie dotyczy dziewczyn, Monia z DenDen miały też bluzki). Na spotkanie mniej lub bardziej oficjalne raczej słabo to wyglądało.
Okazało się, że przeczucie było uzasadnione, bo oprócz nas tylko jeden typ był bez koszulki, dodatkowo już napruty, więc średnie to było pocieszenie. Ale sam wiec TOTAL, spotkanie u kandydata na podwórku, siedzi tak ze setka miejscowych, wszyscy imprezują na koszt gospodarza, są przemówienia i deklaracje przedwyborcze (powiedziano mi, że nie wolno filmowac, wiec zaufałem). Co 5 metrow widać typa, który jak walnie w gębę to jesteś panie zimny trup, tacy lokalni ochroniarze. Rzeczywiście pomyślałem,, że podczas kampanii i samych wyborów na burmistrza musi być hardcore i żartów nie ma, bo to jednak stanowisko dające znacznie szersze możliwości. Więc wkroczyliśmy tam we czworo i usiedliśmy przy jednym ze stołow (nie wiedzieć czemu Filipińczycy się zawsze bunkrują na bokach, a lepsze miejscówki pozostają długo puste). Na początku było lekkie napiecie, bo takimi byliśmy trochę intruzami, ale potem normalnie ”tagay” (na zdrowie) i integracja.
Romeo po chwili przyszedł do nas na drinka i mieliśmy okazję poznać jego żone o imieniu Chapi, (której podobno boi się nie tylko Marikaban, ale cały Bantayan). Zeszła się chyba większość mieszkańców, dodatkowo nie było prądu (ale luz, Romeo ma agregat prądotwórczy na olej napędowy) no po prostu miejscowa sytuacja nie z tej ziemi, znaczy z tej, ale nie z naszego kontynentu, nie z tej rzeczywistości, którą znamy. Bardzo byliśmy podekscytowani i wdzięczni, że mogliśmy w tym uczestniczyć.
Jak wspomniałem na imprezie było incognito kilku zakapiorów w roli ochroniarzy, rozlokowanych strategicznie po całym terenie zbiegowiska, tak na oko z półtora razy więksi od reszty, oraz jeden BPSO (Barangay Protection Security Officer), czyli coś na kształt naszego strażnika gminnego. Ten już siedział z nami przy stole i pił Emperadora, na służbie, na imprezie, po prawicy swojego szefa :-)
Romeo jest tu sołtysem od jakiekigoś czasu, ale kampania to kampania i trzeba zrobić dla wsi imprezę nawet jak się wie, że się wygra, bo ogólnie społeczność jest chyba zadowolona z jego urzędowania. Przyjęcie odbyło się naturalnie na koszt kandydata, głównie Tanduay (lokalny rum, taka trochę wizytówka Filipin, coś jak Wyborowa u nas w analogicznym temacie, acz znacznie podlejsze), Emperador i browar, dodatkowo jakieś drobne przekąski, popcorn itp. Romeo powiedział, że jak wygra to zrobi pieczoną krowę dla wioski, krowę, normalnie z naszymi pieczonymi kurami (lechon manok) i świniakami (lechon baboy) poczuliśmy się jak leszcze. Chociażby z tego powodu trzeba mieć nadzieję, że wygra ;-) Dam znać jak poszło w następnym wpisie.
czerwone pryszcze już nie psują mi twarzy,
sam też stoję trochę z boku,
wiem, że dobrze jest być i dobrze jest mieć,
już nie mieszkam w bardzo długim bloku. za grabażem.
Wszystkiego dobrego w Nowym Roku :) Martinez
Dziękujemy i również życzymy jak najlepszego Nowego Roku.