Plaża przez te parę dni jest okupowana całą dobę, w ciągu dnia robi się na niej to samo, co w Łebie i Mielnie, zagęszczenie ludności podobne, zatem nie ma się o czym rozpisywać, ot masowe radosne plażowanie w gronie rówieśników lub rodzinnym przerywane częstymi kąpielami, bo upał panuje niemiłosierny, połączone z konsumpcją tradycyjnych cebuańskich pieczonych prosiaków i grillowanych ryb oraz wyrobów spirytusowych i browarniczych w umiarkowanych za dnia ilościach. Kultura jeżeli chodzi o odzysk i utylizację surowców wtórnych kuleje lub nie istnieje, ilość odpadków i śmieci produkowanych przez gości nieco zniechęca, ale nikt nie wydaje się tym specjalnie przejmować.
Wieczorami organizowane są huczne zabawy komercyjne, na które schodzą się te same tłumy z plaży, ale odbywają się one na znacznie mniejszych ogrodzonych przestrzeniach, więc jest jeszcze gęściej. Te imprezy to w zasadzie rodzaj techno party – didżej, falujący tłum, napierające kolumny głośnikowe i komunikacja z kompanami polegająca na przekrzykiwaniu tych okoliczności.
Jakoś nie mieliśmy chyba ochoty, albo brakowało towarzystwa, bo zawinęliśmy się stamtąd po trzydziestu minutach, w sumie z zamiarem, że wrócimy nieco później celem dokonania baczniejszych obserwacji społeczno – antropologicznych jak się rozkręci jeszcze bardziej, bo na dansing nie mieliśmy ochoty. Zresztą z niewyszukanych technologicznie głośników dudni tak, że pomiędzy nimi ziarenka piasku podskakują z wrażenia do wysokości kostek, co na dłuższą metę jest męczące.
Głośna muza jest okej, ale znacznie bardziej podchodzi grana na instrumentach niż syntezatorze, zawsze miałem dziwny problem z komputerowo generowaną twórczością muzyczną. Być może gdyby nażreć się jakiejś młodzieżowej chemii, speeda, extasy, nie wiem, nie wyznaję się na tym asortymencie, to propozycja rozrywkowa okazałaby się bardziej chwytliwa, ale my zasadniczo jeżeli chodzi zarówno o muzykę jak i używki wzrastaliśmy w nurcie bardziej klasycznym i tego sie trzymamy.
Wieczorem trzykrotnie na dłuższe chwile padło zasilanie, organizator nie dysponował generatorem, techno party bez muzyki jest jakby niekompletne, więc pospacerowaliśmy po już wtedy spokojniejszym miasteczku (wszyscy byli wszak na dyskotece) i bez żalu odpuściliśmy. Jakoś nam ten niezmącony hałasem nastrój bardziej korespondował z obchodzona przecież właśnie Wielkanocą. Obawiam się, że osoby religijne mogłyby być mocno zdegustowane wieczorną hulankową atmosferą w czasie, gdy według świętych ksiąg chrześcijaństwa Jezus leży w grobie.
Reasumując: osobiście odwiedzania Bantayanu w okresie Wielkanocy tylko po to żeby wyszaleć się na plaży, nażreć, napić i przepłacić za hoteliki nie polecam. Do tego typu aktywności znajdą się z pewnością lepsze miejsca i czas. Poniżej kilka fotek, zwracam uwagę na ostatnią. Pozdrawiamy.
czerwone pryszcze już nie psują mi twarzy,
sam też stoję trochę z boku,
wiem, że dobrze jest być i dobrze jest mieć,
już nie mieszkam w bardzo długim bloku. za grabażem.
Fajny ,ciekawy opis niekonwencjonalnego (jak na Bantayan Island) wydarzenia .Chociaż jest to wydarzenie znane od wielu lat i przez tubylców emocjonalnie oczekiwane .Trochę żałowałem ,że w przeddzień musiałem się "ewakuować" z Santa Fe.Dzięki Autorowi tego fajnego reportażu czuję się po części ,jakbym tam był osobiście !
Rzeczywiście dwa ostatnie zdjęcia pokazują szokującą skalę zmiany "turystycznej frekwencji" w tym krótkim (na szczęście) Wielkanocnym czasie .Dzięki za ten materiał !! – Antonio von Santa Fe
Dzięki Panie Antoni, cała przyjemność po naszej stronie. Szkoda, że musiał Pan wyjechać, ale jeżeli chodzi o sedno, to w naszej opinii nie bardzo jest czego żałować. W każdym razie już po zamieszaniu, wyspa jest znacznie przyjaźniejsza. Pozdrawiamy i do zobaczenia.