Z Sukhothai wróciliśmy nocnym autobusem do Bangkoku, głównie żeby trochę przyciąć na noclegu i zlądowaliśmy w mieście o czwartej nad ranem. Z plecakami ruszyliśmy na autobus w kierunku Khao San, okazało się, że przystanek jest nieco dalej, niż się spodziewaliśmy, dodatkowo trochę zabłądziliśmy, ale dało radę i około piątej rano byliśmy w okolicy.Zasadniczo hotele pozwalają na zajęcie pokoju dopiero od południa, a nie chciało nam się dodatkowo po podróży czekać tak długo. Monia wyszukała hotel, który przyjmuje gości już od czwartej rano, nie bardzo chciało mi się w to wierzyć, ale rzeczywiście, dało radę się tam wbić tak wcześnie.Siem Oriental, raczej obskurny, jest przy samej Khao San Road, więc nieco obawialiśmy się hałasu, jak się okazało zupełnie słusznie, i z pięciu spędzonych tam nocy chyba cztery przespaliśmy, albo próbowaliśmy przespać z zatyczkami w uszach, ale co tam.
No więc o tej czwartej wyszliśmy jeszcze na dzielnię na małe popodróżne piwko i poszliśmy w kimono. Obudziliśmy się około południa z poczuciem, jakbyśmy właściwie normalnie spędzili noc, a doba się dopiero zaczynała. Dobra opcja.
Khaosan road o szóstej nad ranem
Khaosan Road, widok z naszego hotelu
Masaz tajski na Khao San Road
czerwone pryszcze już nie psują mi twarzy,
sam też stoję trochę z boku,
wiem, że dobrze jest być i dobrze jest mieć,
już nie mieszkam w bardzo długim bloku. za grabażem.