W nowym Bangkoku, do którego wybraliśmy się poprzedniego dnia autobusem, również czuło się rosnące napięcie, a tłum gęstniał. Zrobiło to na mnie i Moni chyba też, ogromne wrażenie, coś jak kiedyś, kiedy do Poznania przyjechał papież, a byłem w tych czasach jeszcze wierzący. Wszyscy ci bardzo niezamożni, ale niezwykle otwarci, uśmiechnięci i radośni ludzie sprawili, że normalnie łzy zakręciły mi się w oczach.
Na miejscu był dla wszystkich poczęstunek, ale my jedynie przyjęliśmy od miejscowych parę świec i pałac je wyraziliśmy szacunek i podziękowaliśmy za gościnę. Tajlandia jest zajebista. Jako ciekawostkę napiszę, że król jest zapalonym fotografem i na wielu oficjalnych zdjęciach pojawia się z wiszącym na szyi aparatem. Złośliwie dodam, że oczywiście marki Canon, a jak :-)
czerwone pryszcze już nie psują mi twarzy,
sam też stoję trochę z boku,
wiem, że dobrze jest być i dobrze jest mieć,
już nie mieszkam w bardzo długim bloku. za grabażem.