Znaczy, że wieś ‘słynie’ z tej trucizny to może kiepski dobór słowa, powinno być raczej, że okryta jest zła sława, bo okazuje się, że mieszkańcy okolicznych miejscowości nadal kojarzą nasza wioskę z tym paskudztwem i reaguje na wspomnienie nazwy niejaka nerwowością. Najgorszy jest Purok 5 (taka wewnętrzną dzielnica w obrębie wioski, bo rozciąga się ona dość szeroko, słynąca że zjawisk paranormalnych, obecności lub odwiedzin lokalnych wampirów zwanych asuangami itp), my mieszkamy w Purok 4, więc nieco na uboczu epicentrum.
No więc DenDen opowiadała, a Majkel tylko kiwał głową i potwierdził, że i on stał się zapewne ofiara jakiegoś złośliwca, bo miejscowi lubią sobie podobno podtruć czasem jakiegoś typa, jak im niespecjalnie przypadnie do gustu. Dwa dni podobno męczył się z paskudnymi wymiotam i biegunka, a pomógł dopiero dostarczony przez szamana i rozpuszczony w wodzie specjalny kryształ, którego wypicie wywołało jeszcze intensywniejsze wymioty i biegunkę, a w rezultacie ostateczne oczyszczenie organizmu z toksyny.
My tam z Monia jesteśmy raczej sceptycznie nastawieni wobec tego typu historii i stawiamy na jakąś tropikalna infekcje, albo zatrucie pokarmowe, zwłaszcza, że Majkel potwierdził, że jadł podany na ulicznym straganie lokalny cymes DuguDugu, coś w rodzaju robionej że świeżej krwi naszej kaszanki. Biorąc pod uwagę, że standardy przechowywanie pożywienia dalekie są od norm wypracowanych przez Sanepid, osobiście stawiałbym na zatrucie, ale chłopak mówi, że trucizna i koniec dyskusji, więc trzeba to szanować. No i mimo zastosowania szerokiego asortymentu tradycyjnych europejskich medykamentów, pomógł szamański kryształ. Przypadek? Z pewnością nie dla miejscowych.
Szamanizm miesza się z chrześcijaństwem na każdym kroku, u Grocha w chacie Ondo z pomocą całej jego szamańskiej ekipy w celach odczyniających poderżnął gardło dwom kozom, krwią skropił podłogi, a na filarach domu wymalował nią krzyże dla ochrony przed zła energia. Tak, krzyże. To się dopiero nazywa prawdziwy, szeroko pojęty ekumenizm (trudne słowo – w uproszczeniu dialog dążący do porozumienia między religiami ;-) )
Zauważyłem ostatnio, że na dachach wielu domów, na palmach, sklepach i w ogóle wielu możliwych miejscach gdzie da się zatknąć flagę, takie właśnie powiewają, wszystkie w kolorze białym. Nie pamiętam tej zajawki z naszego pierwszego tutaj pobytu, więc zapytałem wczoraj nasza gospodynie o co chodzi. Najpierw mnie pochwaliła za spostrzegawczość, co było mile, a potem wyjaśniła, że ogólnie jest zwyczaj, że jak ktoś jest nastawiony przyjaźnie do otoczenia, to za pomocą takiej białej flagi to właśnie demonstruje, a ponadto chroni ona przed wędrownymi hordami porywających ludzi wiedźm i asuangów. Ot, taka ciekawostka. Na domu, w którym mieszkamy taka flaga też jest, więc jesteśmy bezpieczni.
* Ten nie opublikowany wcześniej wpis powstał przed nadejściem tajfunu Haiyan aka Yolanda, który spustoszył Filipiny dnia 08/11/2013. Zastanawiałem się, co z takimi gotowymi postami zrobić. Doszedłem do wniosku, że się tutaj pojawia z odpowiednią adnotacja, jako testament zajebistości Bantayanu, wsi Marikaban i mieszkańców wyspy sprzed tragedii oraz jako wyraz głębokiej wiary w poddźwignięcie i odrodzenie tego jednego z najurokliwszych zakątków planety.
czerwone pryszcze już nie psują mi twarzy,
sam też stoję trochę z boku,
wiem, że dobrze jest być i dobrze jest mieć,
już nie mieszkam w bardzo długim bloku. za grabażem.
Żona opowiadała mi o ASWANG-ach, ale to chyba to samo
Na słowo 'asuang' miejscowi bieleją z przerażenia, nie ma za bardzo żartów na ten temat ;-)