Wigilia i Boże Narodzenie na Filipinach. Święta w Santa Fe na wyspie Bantayan i Urodziny Studni u Doda w Marikabanie

Święta Bożego Narodzenia, choć daleko im do filipińskiej Wielkanocy przynajmniej pod kątem obrzędowym są traktowane z należytym pietyzmem i zaangażowaniem. Grudniową tradycją są nabożeństwa na kształt naszych rorat, w których mimo, że jest środek nocy uczestniczą tabuny dzieci, a wierni schodzą się z lampionami. Wieże kościelne rozbrzmiewają wówczas kurantami, muzyką i modlitwą przerywaną śpiewami roznoszącymi się nad czuwającym w półśnie miasteczkiem.W Wigilię ulice Santa Fe wypełnione są miejscowymi od wczesnych godzin wieczornych, właściwie od zapadnięcia zmroku. Tłum jest na tyle gęsty, że główne skrzyżowanie ulic w centrum jest zamykane dla ruchu kołowego, piesi przemieszczają się w losowych kierunkach i ogólnie panuje raczej chaos. Co ciekawe tłum nie jest jednorodny – składają się nań członkowie Kościoła Rzymskokatolickiego oraz wierni zrzeszeni w Filipińskim Kościele Niezależnym.

Obie instytucje mają odrębna strukturę i hierarchę. Różnią się zapewne również tradycją liturgiczną, ale trudno mi się na ten temat wypowiadać szczegółowo, bo nie siedzę za bardzo w temacie. Do konfliktów w każdym razie nie dochodzi, przynajmniej na ulicy. Jako ciekawostkę napiszę, że nieopodal znajduje się budynek służący za miejsce spotkań poddanych Królestwa Świadków Jehowy i też nie zauważyłem, by byli oni w jakikolwiek sposób szykanowani.

Sama pasterka, odprawiana w obu świątyniach jednocześnie, nie różni się specjalnie klimatem i otoczką od mszy niedzielnych, o których pisałem we wpisie o Iglesia Filipina Independiente. Nie będę się powtarzał, a poza tym polecam, bo uważam go nieskromnie za jeden z najlepszych postów na blogu, choć spotkałem się z zarzutem, że jest niepoważny.
Pod względem towarzysko rodzinnym Wigilia i Boże Narodzenie w typowym filipińskim domu na prowincji nie są w rozumieniu europejskim obchodzone. Uroczyste wieczerze przy wspólnym stole, choinka i wyszukane prezenty to
rzadkość i przede wszystkim domena obcokrajowców i zamożniejszych
małżeństw mieszanych. Nie do końca nas to interesowało.

Wśród miejscowych organizowane są raczej sąsiedzkie posiedzenia przy rumie i tradycyjnym na tę okazję spaghetti z sosem pomidorowym, ale poza tym niewiele się dzieje. Na pewno w jakimś stopniu wynika to z niezamożności, ale jednak niegrzeszący grubością portfela Polacy zwyczajowo starają się podkreślić wyjątkowość okazji znacznie grubszą kreską.

24-tego grudnia przypadają za to w Marikabanie urodziny studni u naszego dobrego znajomego Doda i jego żony. Jakkolwiek mogłoby się to wydawać zabawne, dzień zakończenia budowy ujęcia wody jest (a przynajmniej był tym razem) obchodzony raczej hucznie, z tańcem, karaoke, domowym jedzeniem, a także napitkiem na zasadzie bring your own bottle. Jesteśmy tam zapraszani przy każdej z możliwych okazji, bo Dodo był jednym z beneficjentów pomocy finansowej przekazanej przez nasze rodziny, przyjaciół i znajomych dla mieszkańców wsi po przejściu nad wyspą tajfunu Yolanda.
Korciło mnie przez chwile, żeby osoby zaangażowane w tę pomoc wymienić tu z imienia i nazwiska, ale Monia stwierdziła, że ktoś może sobie nie życzyć i żeby tego nie robić bez pytania. A znając Was odpowiedź na takowe brzmiałaby ‘Marych, nie rób scen’. Zatem dziękujemy jeszcze raz wszystkim ogólnie. Jesteście wielcy. Dodo zresztą do teraz wyraża swoją wdzięczność, czym wprawia nas w zakłopotanie i niezręczność. A jak się upije to w ogóle czasem nie potrafi gadać o niczym innym. Pije na szczęście rzadko.
Przed imprezą wioskowe dzieciaki otrzymały jak co roku okolicznościowe paczki z owocami i słodyczami. Pisałem kiedyś, że rozdawanie cukierków jest podobno nierozważne ze względu na brak zaawansowanej opieki stomatologicznej na wyspie, ale z okazji świąt, urodzin itp. okazji robimy zwykle wyjątki. Było sporo frajdy. Sami prezenty dostaliśmy dwa. Benzyna w ślad za spadającą ceną ropy naftowej potaniała o prawie 30 procent, a poza tym kupiliśmy sobie pralkę i oficjalnie zaczynamy obrastać w graty.
Na koniec krótko i z zaciśniętymi zębami o fiestach organizowanych w okresie okołobożonarodzeniowym ;-) Wspomnę może tylko, że przez kilka dni okolice Tabunog, czyli pewnie z ćwierć miasteczka, podskakiwały w rytmie muzyki elektronicznej łącznie z zabudowaniami, a szyby drżały w oprawach. Cztery dni non stop. Przepraszam były przerwy. Od piątej do ósmej nad ranem. Nie ściemniam – dwie – trzy godziny na dobę.
A repertuar jest ograniczony, bo za kolejno grane przeboje należy zapłacić didżejowi, więc katowane są te same hity w kółko po kolei w wersjach typu extended remix super power. Gdy zapytałem Moni jaką piosenkę życzy sobie jako następną odpowiedziała, że filipiński hymn narodowy. Dlaczego? Bo nim rozpoczyna się i kończy fiestowa dyskoteka pod gołym niebem. Ale wiecie, if you can’t beat them, join them. Co było robić :-) Pozdro.

 

fot. Asia Skopa Kotowska
fot. Asia Skopa Kotowska
fot. Asia Skopa Kotowska
fot. Asia Skopa Kotowska
fot. Asia Skopa Kotowska
fot. Asia Skopa Kotowska
fot. Asia Skopa Kotowska
fot. Asia Skopa Kotowska

DSCN1743 DSCN0823 DSCN0824 DSCN1372 DSCN1658 DSCN0484 DSCN0490 DSCN0457

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *