fot. Mike Gonzalez – Creative Commons licence |
Po prologu od razu bardzo krótkie podsumowanie. Zasadniczej części utworu dramatycznego nie będzie wcale, bo na szczęście nie bardzo jest o czym pisać. Tajfun poszedł sobie precz, a wyspa odetchnęła z ulgą.
Poruszając się w kierunku zachodnim żywioł słabł i odwijał jednocześnie na północ, więc wyspę posmagały podmuchy porywistego wiatru i mocno popadało, ale zasadniczo skończyło się na strachu.
Prąd w miasteczku mamy od wczoraj, a co za tym idzie wodę i internet. Przerwy w dostawie zdarzają się co jakich czas, myślę, że to przede wszystkim kwestia wzmożonych prac nad uszkodzoną tu i ówdzie siecią.
Nawet mało zaawansowane technologicznie budownictwo tym razem dało radę, zahartowana i wyselekcjonowana przez Yolandę roślinność również. Nie mamy żadnych doniesień o rannych, ulice Santa Fe wyglądają okej, poza oczywiście wciąż rzucającymi się w oczy skutkami zeszłorocznej katastrofy.
Ekipa z Marikabanu, która schroniła się u nas i w domu Antoniego wróciła wczoraj na wieś, mimo, że jest tam póki co problem z dostawą elektryczności. Spędziliśmy te parę dni w miłej towarzyskiej atmosferze, a wieczory w blasku świec i świetle latarek. Tym razem naprawdę był to właściwie piknik z dreszczykiem emocji w tle, jakiego spodziewaliśmy się w ubiegłym roku.
Oby fakt, że tegoroczny tajfun przynajmniej na naszej wyspie okazał się stosunkowo łagodny nie osłabił czujności na przyszłość.
czerwone pryszcze już nie psują mi twarzy,
sam też stoję trochę z boku,
wiem, że dobrze jest być i dobrze jest mieć,
już nie mieszkam w bardzo długim bloku. za grabażem.
Dzięki jeszcze raz Pachnące Kwiatki za schronienie i świetne towarzystwo, Wy to jesteście Zawisze ;)
Cała przyjemność po naszej stronie Aśka. Dobrze było być razem, bo w towarzystwie zawsze raźniej. Zapowiadamy się z rewizytą przy okazji ;-) Pozdro.