Przy okazji zeszłorocznej wyprzedaży garażowej w Santa Fe dokonałem kilku mniej lub bardziej trafnych obserwacji. Notatki kurzyły się wirtualnie z całą resztą, ale wróciłem do nich ostatnio i pod wpływem akuratnie dobiegających z głośnika słów artysty pomyślałem, że przerobię na posta. Oby to miało ręce i nogi.
Być czy mieć? – takie dwa pytania, bliżej ku celom posiadania – śpiewał Kazik dwadzieścia lat temu, gdy był numerem jeden jeżeli chodzi o autorów tekstów zaangażowanych społecznie, a my dzieciakami dorastającymi w epoce potransformacyjnego kapitalizmu i nabierającej tempa konsumpcji. Okoliczności powstania tamtego kawałka były smutne i niezwiązane z tematem tego wpisu, ale pamiętam, że jego treść skutecznie mieszała w głowie. Na głębszą refleksję było jednak zbyt wcześnie, ostateczny krach nie był nawet koncepcją teoretyczną, a rząd mas silną ręką trzymały korporacje i materializm.
Później mimochodem wpadła mi gdzieś w ucho myśl, której autora nie znam, że człowiek otaczający się przedmiotami zamiast właścicielem staje się ich niewolnikiem. Podobne krople drążyły temat na tyle nieustępliwie, że wbrew naturalnemu oporowi szarej materii łeb w końcu puścił. Efekt był taki, że gdy przed drugim wyjazdem do Azji upłynniliśmy większość zalegających wnęki gratów to na serio poczułem, jakby ktoś zdjął mi kamień z szyi. Duża ulga.
Lubię sobie czasem pomyśleć, że z biegiem lat człowiek coraz lepiej rozumie zgubną pułapkę chęci posiadania jako uniwersalnego wytrychu do szczęścia, w którą wpadają cywilizowane społeczeństwa wraz ze wzrostem zamożności. Ale w rzeczywistości dość powszechne przekonanie, że jest się niepodatnym na zabiegi promujące sprzedaż pozostaje często pobożnym życzeniem. Na sprytne strategie marketingowe wyrzuca się stos hajsu z myślą o korzystnej konwersji, a nie po to by pierwszy lepszy cwaniak rozgryzł intrygę zanim zapełni wózek.
Siła tej podstępnej manipulacji jest chyba uniwersalna globalnie, bo zauważyłem, że mimo niezamożności i przede wszystkim łagodnego klimatu, teoretycznie nie do końca sprzyjającego ewolucyjnej skłonności do gromadzenia dóbr na zapas, Filipińczycy wcale bardzo pod tym względem nie odstają od Zachodu. W tym kontekscie wspomniana wyprzedaż garażowa w Santa Fe była bardzo pouczająca. Kumpela przed wyjazdem pozbywała się części wyposażenia mieszkania po bardzo atrakcyjnych cenach. Znaczy się promocja.
Droższe sprzęty wykupili głównie obcokrajowcy, bo nawet znacznie obniżone ceny okazywały się dla miejscowych zaporowe. Natomiast drobnicę ludność dosłownie wyrywała sobie z rąk, nie przesadzam. Zadowolenie z ich oczu biło większe, niż od tej ekipy z Lidla, która okazyjnie kupiła gumowe chodaki.
Zgłosili się też klienci instytucjonalni. Dyrektorka szkoły podstawowej w Santa Fe po obejrzeniu fantów skontaktowała się z sekretariatem w celu ustalenia zapotrzebowania i po dyskusji z księgowością zdecydowała się na drukarkę oraz dwa mikrofony do karaoke. Bez faktur, bez rachunków, kasa w dłoń i po temacie. Niby w tym przypadku okej, ale zasadniczo wiadomo, że w podobnych okolicznościach łatwo o korupcję i pokrewne patologie psujące ten piękny kraj, a to przecież najniższy szczebel establishmentu.
Dochodziło do akcji absurdalnych, gdzie ktoś był niepocieszony, że nie może kupić przytwierdzonego na stałe domku dla kotów. Zaznaczam, że nikt tu kotów w domu nie trzyma, bo te zwierzęta traktowane są jak robactwo, często z odrazą. Ale gdyby dało radę to pewnie poszedłby i domek.
I teraz ciekawostka. Ci, którzy dysponowali gotówką na miejscu, szczęśliwi wychodzili z towarem. Natomiast ci z pustymi chwilowo kieszeniami rezerwowali sobie wybrane artykuły, by je odebrać jak będą przy kasie. No i okazało się, że po ochłonięciu z szału promocyjnych zakupów często nie pojawiali się by uregulować należności i towar pobrać. Klasyk.
Skłonność do gromadzenia przedmiotów nazywałem kiedyś z delikatną nutą wyższości zbieractwem. Dawno, bo z pychą trzeba walczyć, a innych nie oceniać, ale jednak. W każdym razie samio staramy się tego zbieractwa unikać i raczej aktywnie dążyć do minimalizmu w tym zakresie z coraz lepszym skutkiem. Nie mam na myśli pasji kolekcjonerskiej, która mnie urzekła, gdy kumpel polecił prywatne muzeum mocno zaawansowanego wiekiem podróżującego antropologa z Baltimore, mrocznej wersji Arkadego Fiedlera. Miejsce magnetyzowało. Zaciemnione, stęchłe pomieszczenia skrywajace artefakty najróżniejszej proweniencji – malowidła, drzeworyty, mozaiki, obiekty kultów religijnych i tak dalej, jednym słowem totalny pozytywny odpał. Była też spreparowana głowa plemiennego wojownika gdzieś z rejonu źródeł Amazonki, choć w autentyczność nie chciało mi się wierzyć. Mogła to być replika, choć do teraz mam wątpliwości. W każdym razie pomyślałem wtedy, że takie ”zbieractwo” rozumiem.
Te wspomnienia to tak trochę na marginesie, bo kolekcjoner – hobbysta to jednak inna półka niż kurator nieprzydatnej graciarni nabytej pod wpływem marketingowej papki, więc może na koniec nawiążę jeszcze do tych pytań: być czy mieć i żeby nie przedłużać polecę interesującą lekturę.
W sieci cały czas dostępny jest bardzo ciekawy cykl wyważonych artykułów Trystera na temat optymalizacji zadowolenia z wydawanych pieniędzy. Jedną z poruszanych kwestii jest różnica między kupowaniem przedmiotów, a płaceniem za doznania. Autor postawił tezę, że większą satysfakcję uzyskuje człowiek stawiający na przeżycia, a nie dobra materialne. Bazując na amerykańskich badaniach akademickich, które z kolei oparte były na statystyce i badaniach opinii, solidnymi argumentami skutecznie tę tezę obronił. Dwa cytaty na zachętę: pieczołowicie wybierana podłoga z tropikalnego drzewa staje się szybko kawałkiem powierzchni pod stopami, a wspomnienie geparda obserwowanego o wschodzie słońca na safari w Afryce raduje nas wiele lat po tym wydarzeniu. (…) (autorzy) zwracają uwagę, że przeżycia, przygody dużo częściej dzielimy z innymi ludźmi niż rzeczy materialne, a to jako stworzenia hiper-społeczne czyni nas szczęśliwszymi. Całość tutaj, warto.
czerwone pryszcze już nie psują mi twarzy,
sam też stoję trochę z boku,
wiem, że dobrze jest być i dobrze jest mieć,
już nie mieszkam w bardzo długim bloku. za grabażem.
być :)
fajny tekst :)
W pełni się z tym zgadzam. Dziś właśnie każdy kupuje rzeczy które tak naprawdę w ogóle mu nie są potrzebne. Najlepszy przykład tu jest z chociażby np. Internetem. Ludzie wydają coraz więcej kasy na numerki których tak naprawdę nie rozumieją. Prędkość internetu 100Mbit? Ciekawe ile osób wykorzysta choć 1% tej prędkości. Zapewne niewielu. 4G w telefonie? Po cholerę taka prędkość w telefonie? Ludzie nawet nie mają pojęcia jaka to prędkość to 4G i nie zdają sobie sprawy, że gdyby ją wykorzystać w 100% to w 10 minut można wykorzystać cały limit przesyłu danych który Ci operator przydziela na cały miesiąc. No ale przecież nie to się liczy. Liczy się sprzedaż. A ja dobrze pamiętam jak za młodu miałem internet o zawrotnej prędkości 128 kit. Żeby nie było nieporozumień jest to 0,12 Mbit. I jakoś mi wystarczał.
Każdy na pewno ma wiele takich rzeczy w swoim domu i jestem pewien, że każdy, bo sam też takie posiadam. Kupione i użyte zaledwie kilka razy. Niektóre nawet nie użyte ani razu tylko wrzucone do szafki. Ludzie od marketingu są specami od prania mózgów. Zastanówcie się nad tym chwilę. Każdy się boi, że go ktoś oszuka na ulicy czy okradnie, ale spec od marketingu tak ludzi omota, że sami pobiegną do sklepu położyć kasę na blacie i zabrać do domu gadżet który resztę swego życia spędzi w szafce, albo usługę typu ubezpieczenie których teraz pełno wszędzie. Zawsze jak odwiedzam Polskę widzę ciekawą rzecz. Co druga reklama w tv to reklama jakiegoś leku. Co więcej ludzie są święcie przekonani, że im to jest potrzebne. Nowe apteki powstają jak grzyby po deszczu, a w każdej jednej długa kolejka normalne jak za komuny w dawnych czasach. Śmieszne jest to, że jakoś w innych krajach czegoś takiego nie ma, no ale 10 lat temu najpopularniejszym i najbardziej obleganym kierunkiem na studiach było właśnie zarządzanie i marketing. Każdy szedł do takiej uczelni żeby tylko zdobyć papier. Zakładam, sytuacja o której piszę jest właśnie tym spowodowana, ale nie wiem. To tylko moje domysły. :)
Generalnie to cała sytuacja właśnie z kupnem rzeczy które są nam nie potrzebne prowadzi nas na dno. Nie wiem może to jest nawet jakiś nałóg. Najbardziej mnie boli to, że robi to z ludzi poprostu inwalidów emocjonalnych. Widzę na to przykłady na każdym kroku. Ludzie nie potrafią już spędzać czasu ze swoją rodziną. Gdy dziecko ma urodziny to ważne jest tylko, że należy mu coś kupić i sprawa załatwiona. Wypaczeni kapitalizmem ludzie z zachodniej kultury dziś często nawet nie wiedzą co to w ogóle są uczucia.
Dlatego właśnie ja osobiście z Europy uciekam i przy odrobinie szczęścia już nigdy nie wracam. :)
ze niekoniecznie komentarz na temat.
To byla tylko sprzedaz garazowa, gdzie wiec marketing?
Pomija sie tez kategorie zbieraczy surowcow do przetwarzania,, najczescie do reperacji. Ta sama kategoria hobbystow, ktorzy w radiotechnice kolekcjonowali oporniki, tranzystory, dlawiki ze starych radioodbiornikow, ze swiadomoscia ze skorzystaja tylko z jednego procenta zbiorow. Ale gdy zaistnieje potrzeba zreperowania np kurtki skorzanej, peknietych drzwi itp – maja gotowy material pod reka. Ci maja zazwyczaj pelno srubek, nakretek, blaszek, drewna, kolkow, klejow, plastykow itp. A Filipinczycy sa niezwykle resourceful, co mozna zauwazyc chocby w reportazach – potrafia robic uzyteczne przedmioty z niczego, czyli nie wydajac jednego peso.
Faktem jest ze glownie panie, maja satysfakcje mysliwego, ktory upolowal zwierzyne, gdy dostanie atrakcyjna rzecz, malo potrzebna, ale „w dobrej cenie”.
Kobiety zreszta musi miec wiecej ciuchow, bo i tak nie maja sie w co ubrac. Albo nie moga sie ubrac w to, co juz ich przyjaciolka widziala. Tak maja i juz, i tym sie roznia od mezczyzn, ktorzy najchetniej nosiliby zawsze ten sam stroj, nie zastawiajac sie za kazdym wlozeniem portek czy sa dobrze dopasowane do koszuli.
Tylko te 3 przypadki nie oznaczaja dominacji przedmiotow nad czlowiekiem; mozna znalezc wiecej.