W położonym na północnym krańcu wyspy miasteczku Madridejos zamieszkał jakiś czas temu polski artysta plastyk Marcin Łodyga. Poznaliśmy się pospiesznie kiedyś w Cebu, w luźnym związku z akcją charytatywną Okulary dla Filipin przy której pracował wraz z przyjaciółmi z Polski. W sobotnie popołudnie złożyliśmy mu niezapowiedzianą wizytę w wynajmowanym od miejscowych domku pełniącym jednocześnie funkcję pracowni.
Posiedzieliśmy w sumie krótko, bo zaledwie jedno piwo, ale od razu odnosi się wrażenie, że chłopak jest ciekawy i z niejednego pieca jadł chleb. Jeżeli ktoś młodości kosztuje w Egipcie wtopiony w środowisko kairskiej bohemy, a potem dla odmiany zaszywa się w pozbawionej elektryczności indiańskiej wiosce w środku amazońskiej dżungli, to rzadko bywa inaczej. Pod wpływem spotkania z rdzennymi peruwiańskimi szamanami i, jak można domniemywać, styczności z naturalnymi specyfikami służącymi do wprowadzania umysłu w odmienny stan świadomości pisana przez niego powieść przerodziła się w coś na kształt dziennika poetyckiego połączonego z elementarzem zasad autorskiej szkoły artystycznej. Projekt rozwojowy, trzymamy kciuki.
Ale przede wszystkim typ jest malarzem. Znanym między innymi z ogłoszonej w 2012 roku w Londynie odezwy zatytułowanej Manifesto of Yellowism, nie chcę wgłębiać się w szczegóły, znajdziecie je tutaj z komentarzem. O ruchu zrobiło się głośno nie tylko ze względu na sam manifest, ale i incydent, którego dopuścił się w londyńskiej galerii sztuki nowoczesnej Tate Modern jego współautor Włodzimierz Umaniec. Zgodnie z duchem prądu lub też w ramach realizacji jego idei pozwolił on sobie na samowolną ‘transformację’ wartego dziesiątki milionów funtów obrazu Marka Rothki z 1958 roku, którą część niekumatych, ortodoksyjnych autorytetów uznała za akt wandalizmu. Wobec pozytywnych wariatów znalazła się opozycja, wliczając organy ścigania. Trochę żartuję, ale lekko naciągając powiedzmy, że sprawa była nieoczywista, bo gdyby obraz pomazała renomowana osobistość świata sztuki, to pewnie byłby inny temat. Pytanie czy taki Banksy w ogóle wpadłby na podobny pomysł i kwestia podstawowa: jakie podejście do całej awantury miałby wówczas właściciel dzieła i zdalnie sam Rothko. W zaistniałym przypadku winowajca musiał swoje odpokutować, a po wszystkim w obliczu środowiskowego ostracyzmu przyznał, że przegiął i wyraził skruchę, przynajmniej publicznie. Chyba słusznie, choć jak to wieki temu rzekł Lope de Vega, ”biada artystom, na których nikt nie pluje”. Dla jasności, Marcin nie chwalił się tą akcją w wykonaniu kolegi, w ogóle o niej nie wspomniał. Zresztą nie było okazji, bo nie rozmawialiśmy o sztuce.
Teraz konkret. Zainteresowanym polecam jego inspirowane wyspową rzeczywistością tworzone w Madridejos obrazy. Większość jest na sprzedaż, a ceny nie są wysokie. Myślę, że to fajna i unikatowa pamiątka nie tylko dla odwiedzających Bantayan, ale również miłośników malarstwa w ogóle. Choć ostatnie zdanie nie jest chyba zbyt fortunne, bo jak pisze artysta w upublicznionym fragmencie dziennika – 1.0. obraz nie jest pamiątką; 1.1. obraz nie jest wspomnieniem; 1.2. obraz nie ma pamięci. Osobiście się nie znam, sztuki plastyczne nigdy nie działały na mnie tak jak słowo pisane, czy muzyka, a najlepiej zgrabne połączenie obu, więc nie zamierzam polemizować. Zresztą znając życie to tam gdzie dwóch artystów, tam pięć poglądów na twórczość, niech jej efekty będą dla zainteresowanych tym, czego zapragną.
Obrazy malowane są na płótnie farbami i lakierami akrylowymi, akwarelami i/lub pastelami, z wykorzystaniem mniej konwencjonalnych tworzyw i komponentów – kleju kauczukowego, chyba też piasku, soli, wody oceanicznej itp. Ciekawa zajawka. Z tego co udało mi się ustalić istnieje możliwość wysyłki, również zagranicznej. Przy okazji pośrednio wspomagacie kontynuację akcji Okulary tutaj na wyspie, bo bez rezydenta na miejscu komplikuje się logistyka, a żyć z czegoś trzeba. Zatem zachęcamy. Pozdro.
czerwone pryszcze już nie psują mi twarzy,
sam też stoję trochę z boku,
wiem, że dobrze jest być i dobrze jest mieć,
już nie mieszkam w bardzo długim bloku. za grabażem.
Coś nie kumam tej sztuki :-)
A nam się zasadniczo podoba.
Fakt. Ładne, ale przekaz do mnie nie dolatuje ;-)
Z jednej strony rozumiem podejście Tadeusz, ale z drugiej znów dotykamy materii teoretycznej. Bo czy dzieło sztuki zawsze i obowiązkowo musi nieść przekaz to jest bardziej kwestia koncepcji. Może po prostu być ciekawe. Czasem interesujące jest w ogóle jego powstanie i tego powstania okoliczności. Mi jest bardzo daleko do teoretyka sztuk, zwłaszcza plastycznych, ale zdecydowanie są to kwestie niejednoznaczne. Pozdro.
Zgadzam się, po prostu raczej nie potrafiłbym się 'zagłębić’ w takiej twórczości :-)
de gustibus i tak dalej.
Kurwa, a ze razem na tej samej osiemnastce na Wildzie, na Czajczej, u niejakiego Kuby N. byliście, to juz nie pamiętacie? :)?
Ale faza, to z pewnością wina tych wypitych dwóch browarów. Pozdro man, dobre czasy to były :-)