Bantayan, Filipiny – pierwszy kontakt z medycyną naturalną na Filipinach na własnej skórze

Monia cierpi
pokornie, bo właśnie dopadła ją jakaś filipińska choroba, (jakkolwiek zabawnie
to brzmi), przypadłość znana każdemu Polakowi w temacie. Od razu, by nikogo niepotrzebnie nie
niepokoić, spieszę z wyjaśnieniem, że to w zasadzie nic poważnego. Wskutek
ugryzień jakiegoś miejscowego owada, a, co dziwne, rypią tym razem znacznie
bardziej niż poprzednio, zarówno w dzień jak i porą wieczorową, sam mam jakieś
takie swędzące bąble na ciele, no więc wskutek tych ukąszeń tak jakby lekko
ma opuchnięte udo i łokieć (na pierwszy rzut oka z daleka nawet nie widać).
Miejscowi mówią, że można się z tym przez parę dni przemęczyć,
ale jak mocno swędzi (a Monia mówi, że mało kiedy ją coś w życiu tak
swędziało), można wykonać własnej roboty specjalną miksturę z przeżutego ryżu, śliny i specjalnych ziół. 

Medycyna naturalna, o czym już wcześniej wspominałem,
cieszy się na Filipinach dużą popularnością. Zapewne po części przez fakt, że
za lekarstwa trzeba płacić, za ryż też, ale z pewnością znacznie mniej, ale
miejmy nadzieję, że również przez to, że daje taka terapia pożądane efekty,
trzymamy zatem za Monię kciuki. Póki co, ma takie dwa opatrunki (jeden wykonała
samodzielnie, drugi z pomocą, bo trudno raczej założyć sobie opatrunek na
łokciu). Trochę mi się łapa upaskudziła w międzyczasie tą papką, ale ryż żuła
Monia osobiście, więc zasadniczo nie ma tragedii. Przed zerwaniem liści
należało poprosić naturę o zgodę wypowiadając słowa tabi-tabi, taki rodzaj
dialogu z przyrodą. Ważne jest to zwłaszcza po zmroku, bo generalnie panuje
opinia, że za dnia ludzie są władcami świata, a nocą już niekoniecznie i do
głosu dochodzą inne siły, z którymi należy się liczyć. 
Jest to sympatyczne, bo
naturę trzeba szanować. Spotkałem się z podobnym dialogiem wcześniej tylko raz
w luźno przedstawionej w filmie Blair Witch II Book of  Shadows (Księga Cieni) filozofii Wicca. Ogólnie zajebisty
film, normalna fabuła (w sensie, że nie quasi-dokument, jak pierwsza część), mocno polecam,
ale trzeba najpierw przebrnąć przez film Blair Witch Project. No i w tym sequelu
jest dziewczyna, która wypowiada parę kwestii zgodnie właśnie z duchem religii Wicca,
takiego nowoczesnego pogaństwa opartego na naturze i folklorze. Etnografia jest
zajebista, dygresja od dygresji :-). Więc Monia nosi dzielnie te opatrunki,
minę ma raczej nietęgą, zrobiłbym fotki na pamiątkę, ale nie chcę jej dodatkowo
denerwować, może mi się uda pyknąc z partyzanta.
W Marikabanie rozpoczęła się budowa domków dla turystów. Pierwszy dzień był nieco zakłócony,
bo trudno było zlokalizować szamana Onda, który miał poświęcić plac budowy, a
bez niego miejscowe fachury w ogóle nie chciały brać się do roboty. Teraz już
zasadniczo praca wre, szybki rzut oka przez okno, chłopaki są nadal na etapie
kucia dziur pod punktowe fundamenty, idzie to jak krew z nosa, bo grunt jest
bardzo twardy (skała pokoralowa), a oni dysponują sprzętem w postaci
dwumetrowych metalowych brech. Trochę się narobią. 
Poza tym w centrum osady
klanu wujek DenDen wyrabia z pomocą żony betonowe pustaki. Kiedyś pamiętam u
mojej babci na wsi ekipa też w takich specjalnych formach ręcznie w czynie
społecznym wyczarowywała pustaki ze szlaki na budowe wioskowego kościoła (szlaka to chyba regionalizm, jest to
pozostałość po spalaniu niezbyt wysokiej jakości koksu, taki wielkoziarnisty
popiół, żużel). Ale to było tak ze 25 lat temu,
od tamtego czasu, aż do teraz nie spotkałem się z podobnym rodzajem użytkowego
rękodzieła. Nie chcę za dużo pisać o budowie, bo Grochu ma zamiar wykorzystać
ten temat do materiału na własnego bloga, ale parę słów co jakiś czas się
pojawi. Trzymcie się ziomy.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *