Filipiński bohater narodowy Manny Pacquiao. Boks na Filipinach.

Bokserskiego bohatera narodowego Filipin znają chyba wszyscy, którzy mają jakąkolwiek styczność ze sportem. Manny Pacquiao fascynował mnie od zawsze, bo łączył to, z czym wielu dzisiejszych sportowców ma duży problem. Mianowicie, mimo ogromnych osiągnieć w ringach najważniejszych organizacji bokserskich globu oraz imponującej wieloletniej kariery sportowej, która uczyniła go milionerem, pozostał człowiekiem skromnym, uśmiechnietym, naturalnym w kontaktach i odnoszącym się z szacunkiem do rywala (lubię myśleć, że to po części zasługa trenera Freddiego Roacha, bo i jego darzę sympatią).

 

Taką postawą zaskarbił sobie nie tylko miłość rodaków tutaj w Ojczyźnie, ale również sympatię kibiców na całym świecie, no może poza obozem popleczników Floyda Mayweathera, z tym, że ten z kolei znajduje się na drugim biegunie skali zajebistości jeżeli chodzi o osobowość, a przynajmniej tak to wygląda z ekranu telewizora.

 

Emir Kusturica to znany niektórym serbski filmowiec i muzyk. Wyreżyserował między innymi głośny w latach dziewięćdziesiatych również w Polsce film Underground, do którego muzykę skomponował Bośniak Goran Bregovic, który z kolei później współpracował z polską wokalistką Kayah. Lata temu na moim poprzednim blogu zamieściłem krótką recenzję innego filmu Kusturicy zatytułowanego ‘’Maradona by Kusturica’’, poświęconego mojemu innemu sportowemu superbohaterowi (gorąco polecam, piękny dokument o człowieku, a nie tylko futbol, narkotyki i ręka boga). Pozwolę sobie wkleić jej krótki fragment:

 

Diego to naturalny bohater mas, zarówno w Neapolu, gdzie osiągnał szczyt kariery klubowej (i jednocześnie dno życia osobistego) jak i oczywiście w Argentynie, gdzie powstał nawet kościół jego apostołów, La Iglesia Maradoniana, odpał pozytywny i absolutny. W sumie takiego kościoła to i ja mógłbym być członkiem i takiego boga wyznawcą. Diego to również wywodzący sie z biedy człowiek, który od wczesnego dzieciństwa zdawał sobie sprawę ze swojego geniuszu, wiedział po co żyje i czego dokona i, co ciekawe, w wypowiedziach w tych kwestiach nie ma żadnego zadęcia, bufonady, czy arogancji.

 

Uderzające jak wiele z tych słów pasuje i do Pacmana i gdyby Filipińczycy wykazali się odrobinę większą dozą poczucia humoru i błyskotliwości, konkurencyjny kościół mógłby spokojnie stać za rogiem. Zostałbym ministrantem.

 

Zawsze marzyłem, by któregoś razu obejrzeć walke Pacmana gdzieś na Filipinach. To marzenie zeszło na drugi plan po wkroczeniu przez boksera na ścieżkę kariery politycznej, co jakoś mi nigdy z wyczynowym sportem nie idzie w parze i po potwierdzających to przeczucie dwóch ostatnich porażkach, w tym jednej zakończonej ciężkim knock-outem z meksykańskim gladiatorem Juanem Manuelem Marquezem.

 

Oczywiście zawodowi sportowcy mandaty dzięki swojej popularności zdobywają, ale odniesienie sukcesu na obu polach na raz wydaje się trudne. Co nie znaczy niemożliwe. Poznany tutaj Jhing, chłopak Kristine, tej śpiewającej prawniczki z Manili powiedział mi jednego razu na grillu, że Pacquiao wznowił treningi i przygotowuje się do walki o mistrzostwo świata oraganizacji WBO.

 

No więc okazało się, że udało się tym razem wstrzelić w taki okres, podekscytowanie było duże i oczekiwania miejscowych nie mogły zostać zawiedzione. Zwłaszcza, że krótko przed walką Filipiny spustoszył Tajfun Yolanda i oczywiste było, komu ten powrót do grona międzynarodowych mistrzów Manny zadedykuje. Miałem wrażenie, że bardzo mało było w miejscowych głowach wątpliwości, co do rozstrzygnięcia pojedynku.

 

Pod zaimprowizowaną na potrzeby widowiska konstrukcją przykryta brezentową plandeką ustwiono mały telewizor podłączony do agregatu prądotwórczego zasilającego na codzień pobliski maszt z przekaźnikami sygnału komórkowego (ogólnie jest to popularny spot towarzyski, bo podobnie jak przed naszą bramą można tam bezpłatnie ładować baterie w urządzeniach przenośnych). Krajobraz był potajfunowy i warunki mocno polowe, ale atmosfera pikniku panowała w najlepsze.

 

Pod tym zadaszeniem zebrały się całe rodziny od dziadków po wnuczęta, zatem przekrój wiekowy był pełen, małe dziewczynki w pierwszym rzędzie przed telewizorem zaplatały sobie warkocze, część mężczyzn piła piwo, mimo wczesnej godziny, ogólnie miejscówka była rozbawiona i tłoczna, może dlatego, że wskutek zniszczeń w kościołach, cotygodniowe niedzielne nabożeństwa były tymczasowo zawieszone.

 

Teoria, z którą się kiedyś zetknąłem (i wiem, że brak źródła, ją od razu dla wielu dyskwalifikuje, ale serio gdzieś mi się obiło o uszy), a która znalazła potem niby potwierdzenie w badaniach statystycznych, że po wielkich walkach bokserskich w Stanach Zjednoczonych notuje się regularnie wzrost liczby agresywnych zachowań (napadów, rabunków, zabójstw itp) jakoś mi tu do tego spokojnego z natury narodu nie pasuje.

 

Filipińczycy, mimo tego swojego braku agresji w codziennych kontaktach międzyludzkich, wyrażają ciekawy rodzaj zainteresowania sportową rywalizacją polegającą na kontakcie bezpośrednim. Dzieci od małego łapią jakieś owady, żuki itp, uczepiają po jednym na źdźbło trawy albo gałązkę, każdy bierze taki zestaw do ręki i manipulują tymi owadami w taki sposób, żeby doszło do jakiegoś zaczepnego ruchu szczękoczułkami i zwarcia, frajda jest ogromna. I to mówię o dzieciakach takich może paroletnich.

 

O kogutach pisałem już kilkakrotnie. Jako ciekawostkę mogę dodać, że już chyba w drugi, albo trzeci dzień po tajfunie, młodzież znosiła popołudniami swoich opierzonych wojowników do wypróbowania w jakichś chyba towarzyskich zawodach, bo kasa nie zmieniała rąk. A na serio były wówczas znacznie pilniejsze zajęcia, którym mogliby poświęcić czas. Druga związana zarówno z boksem, jak i walkami ptactwa ciekawosta jest taka, że podczas przerw w transmisji między rundami pojedynku bokserskiego najczęściej rekalmowanym towarem są specjalne kogucie pasze, odżywki, witaminy i sterydy).

 

No, ale wiadomo, boks to jednak zupełnie inna gra, inne boisko, to zupełnie inna galaktyka, inny świat. A Manny Pacquiao nie jest bokserem. Nie jest też człowiekiem. Nie jest nawet hipergwiazdą, ani superbohaterem. Manny jest Bogiem.

 

Nie bedę wchodził w szczegóły sportowe, albo nużące dane satystyczne, bo te sobie każdy może znaleźć sam. Walka nie była na moje niewprawne oko jakoś specjalnie widowiskowa, zresztą w tym telewizorku, w którym na dodatek mocno odbijało się słońce, nie było zbyt wiele widać. Pojedynek zakończył się punktowym zwycięstwem Pacmana nad Amerykaninem Brandonem Riosem, co ludzie przyjęli z aplauzem, po czym po ogłoszeniu werdyktu ulotnili się w nieznanym kierunku, co mnie zdziwiło. Samowtór z jednym miejscowym oglądałem krótki wywiad i właśnie tę dedykację zwycięstwa ofiarom i poszkodowanym przez Haiyan, co było wzruszające.

 

Podsumowując: aktywny filipiński kongresmen, którego wielu skazywało na sportową emeryturę powrócił, może nie w jakimś specjalnie spektakularnym stylu, ale jednak i został nowym międzynarodowym mistrzem świata organizacji WBO, tym samym potwierdzając aspiracje rozpoczęcia wspinaczki z powrotem na szczyt swojej góry. Będziemy kibicować.

 

1

2

3

4

5

14 thoughts on “Filipiński bohater narodowy Manny Pacquiao. Boks na Filipinach.”

  1. Na Filipinach za parę godzin W Polsce trochę później
    W moim barangayu od miesiąca się o niczym innym nie mówi co najlepsze barangay captain zorganizował party dla całej społeczności wszyscy mogą przyjść oglądać jeść i pić
    No ale wkrótce wybory;)

    1. Prywatnie to bardzo miły i ciepły człowiek, rodzina, kościół i te sprawy. Myślę, że można się z nim dogadać, choć ostatnio podpadł środowiskom lewicowym głosząc delikatnie mówiąc konserwatywne dosyć poglądy w kwestiach obyczajowych.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *