Zakochani w życiu pod powierzchnią wody nie mogliśmy odmówić sobie przyjemności wizyty w Kuala Lumpur Aquaria, może nie jednym z tych większych, ale z pewnością robiącym wrażenie oceanarium. Zastanawialiśmy się nawet, czy nie wykupić tam nurkowania z rekinami, bo opinie z takiego przeżycia wyczytane w internecie były bardzo zachęcające, ale wszystkie terminy do naszego wylotu były zajęte i problem rozwiązał się sam.
Akwarium jest w porządku, dużo jednak hałaśliwej dziaciarni, na która my się już akurat uodporniliśmy, ale uczulam, bo nie każdy lubi oglądać morskie stworzenia w stylizowanym na naturalne środowisku w takim nienaturalnym jak na podwodny świat hałasie. Ogromne wrażenie zrobiły na nas poruszające się z wielką gracja wielkie płaszczki. Pech jednak chciał, że gdy wyszliśmy lalo, więc zamiast w stronę domu uderzyliśmy do restauracji, w której, o ironio, najpiękniej z wystawy uśmiechnęły się do nas filety z płaszczki właśnie. Grillowane są rewelacyjne, polecam, jakoś nawet tych płaszczek nie było żal.
Akwarium mieści się pod Petronas Towers, więc spodziewałem się, że restauracje w tej okolicy nie będą tanie i chyba nas Malezja zbyt mocno przyzwyczaiła do taniego jedzenia, bo zapłaciliśmy że 25 zł i złapaliśmy się na tym, że stwierdziliśmy początkowo, że rzeczywiście drogo, a to było za dwa dania, w tym ta półkilogramowa tuszka z płaszczki i inne danie z ryżem w knajpie na trzecim piętrze z widokiem na ten park z podświetlana animowana fontanna za Petronasem, więc bez przesady, te 25 zł to było mega tanio, nawet jak na polskie standardy.
W urodziny Mahometa zostaliśmy na ulicy kilkakrotnie obdarowani ciastkami i perfumami (ma się rozumieć bezalkoholowymi). Ciekawe to było spotkanie z lokalną muzułmańska społecznością: dziś są urodziny naszego proroka, nie wiemy, czy o nim słyszeliście, parę o nim słów, jest to dzień wielkiej dla nas radości, która chcemy się z wami podzielić, przyjmijcie zatem ten skromny poczęstunek i flakonik perfum z okazji tego jakże ważnego dla nas dnia. Było to bardzo mile.
W ostatni dzień pobytu w Kuala Lumpur wylogowaliśmy się z hotelu około południa, bo chcieliśmy jak najdłużej pospać, przed czekająca nas nocną podrożą i państwową, kosztująca złotówkę kolejka dojechaliśmy w 45 minut za miasto do kompleksu hinduskich świątyń Batu Caves. Świątynie znajdują się w przestrzennych wapiennych jaskiniach i na pierwszy rzut oka brzmi to super, ale w rzeczywistości miejsce jest nawiedzane przez mega tłumy, zwłaszcza w okolicach wielkich świat (a akurat zbliżał się Thaipusam, totalny odlot, którego doświadczyliśmy potem w Singapurze, i z którego Monia przygotuję relacje), zatem by zachować bezpieczeństwo dna jaskiń są wybetonowane, pobudowane są jakieś barierki i inny sprzęt do kontroli nad tłumem, bo inaczej z pewnością trudno byłoby nad tymi pielgrzymami zapanować i potratowaliby się na amen, czy jakie tam oni mają słowo na końcu modlitwy.
Niestety przez te zabiegi miejsce sporo traci na sakralności, a nabiera takiego charakteru przemysłowego, wiece o co mi chodzi, jakby ktoś wybetonował wielkie schody na Giewont to też by w jakiś sposób zaburzyło kontakt człowieka z natura w czasie wycieczki. Aby dostać się z peronu do jaskiń trzeba nawigować przez strategicznie umiejscowiony lokalny hinduski market, sprzedawcy nie są jednak zbyt nachalni.
Muzyka nie cichnie ani na chwilę ani na targu, ani w samych jaskiniach. I nie jest to bynajmniej muzyka, która sprzyjałaby kontemplacji czy modlitwie, jakiej normalnie można by się spodziewać, ale raczej zachęcająca do tańca i pląsów, co w sumie w naszej kulturze średnio komponuje się z miejscem kultu religijnego, jedynie Chasydzi przychodzą mi do głowy, ale to było dawno i nieprawda. Może nawet byłoby to przyjemne, gdyby nie fakt, że nie gra ot tak sobie, tylko napierdala z takim natężeniem, że trzeba do siebie krzyczeć, a jeszcze przysiągłbym (i Monia mi potwierdziła, że miała podobne wrażenia) że w tekstach piosenek pojawiaj się bardzo wulgarne polskie słowa (albo oboje mieliśmy te słowa w głowie z powodu hałasu).
Jestem przekonany, że wychowani w kulturze i religii, czy po prostu zwyczajnie nią zainteresowani i w niej obyci mogą uznaj te miejsca za fantastyczne. Z pewnością szkoda byłoby je ominąć na naszej trasie, ale uczciwie przyznam, że nie powaliły nas na łopatki. Być może (prawdopodobnie) wychodzi ignorancja i brak wcześniejszego zgłębienia tematu. Bo gdy się wchodzi to kościoła to się wie od razu, co to za trzynastka siedzi przy stole, czemu jeden trzyma mieszek że srebrnikami, co to znaczy i co się za chwilę wydarzy. Człowiek czasami nawet nie zdaję sobie sprawy jak mocno jest osadzony w swojej kulturze i jak bardzo ograniczony, jeżeli chodzi o te egzotyczne. Tutaj wielu smaczków po prostu nie da rady wyłapać bez przygotowania, a nie da rady doktoryzować się w każdej kolejnej miejscowości, ba, dzielnicy.
Ostatnie półtora dnia w Kuala Lumpur padało, ale pisząc padało mam na myśli deszcz taki, że po paru sekundach człowiek jest przemoczony, błyski i grzmoty nie ustają na chwilę, a ulicami płyną rzeki. Do tego trwa taką ulewa całymi godzinami, zamiast, jak w Tajlandii, po prostu się wypadać w godzinkę i dać szansę słońcu. Wracając z Akwarium natknęliśmy się na stojący radiowóz, jakiś dziwnie ustawiony samochód i małe zamieszanie. Wiadomo, że powinno się raczej unikać szukania wrażeń w takich okolicznościach, ale ciekawość tym razem wygrała i podbiliśmy do grupy.
Tym razem okazała się to dwójka gamoniowatym Rosjan o rysach chyba mongolskich, kaukaskich może (było ciemno i znam się średnio), którzy zawracając chyba się poślizgnęli, albo zbyt gwałtownie skręcili kierownica, gdy przednie koła były już za taką wysepka, no i zawiesili się progiem na tej wysepce przednie koła nie łapały asfaltu i stali jak te smutne pipy i nie wiedzieli co zrobić, a co policjanci mieli coraz głębsze zmarszczki na czołach, bo się robił powoli zator. Więc jak już podeszliśmy i się nie udało tego samochodu tak po prostu wypchnąć, to niezręcznie było tak po prostu pójść sobie dalej i zaczęły się kombinacje, podważanie lewarkiem, dociskanie przodu do asfaltu itp. ale nic nie pomagało. Jakoś tak się złożyło, że w międzyczasie zostałem dyrektorem całej akcji i te Ruski i policjanci po każdej nieudanej próbie przychodzili do mnie i się pytali co dalej robimy.
W każdym razie w końcu z Monia wymyśliliśmy kolejny sposób, poprosiliśmy policjantów o pomoc, by wymagał więcej siły i jakoś dało radę. Dziękowali na potem zarówno Rosjanie, jak i policjanci, uściski dłoni, szacun i gratulacje, w sumie nie wiem po co to piszę, chyba, żeby się pochwalić, oraz jakoś zabić czas, bo siedzimy akurat pod tymi jaskiniami Batu Caves, leje tak, że nie można się nigdzie ruszyć, hinduska muzyka napierdala niemiłosiernie.
Padało mocno. Potem już w mieście widzieliśmy jak kanały deszczowe w jeden dzień przybrały po kilka metrów i że strużek zamieniły się w rwące rzeki, ulicami płynęły potoki rozbryzgiwane na wszystkie strony przez samochody, chodniki (wyłożone czymś w rodzaju polskiej glazury łazienkowej) zamieniły się w lodowiska, że strach było po nich stąpać. Na szczęście było ciepło, a pod pożyczonym z hotelu parasolem nie padało, więc spędziliśmy dzień w zasadzie miło, kręcąc się po naszej okolicy w oczekiwaniu na nocny autobus do Singapuru. Matko boska pieniężna miej nas w tym mieście w swojej opiece.
Film: Rekin w Kuala Lumpur :)
czerwone pryszcze już nie psują mi twarzy,
sam też stoję trochę z boku,
wiem, że dobrze jest być i dobrze jest mieć,
już nie mieszkam w bardzo długim bloku. za grabażem.
Blog genialny, miałeś świetny pomysł
Do tego mnóstwo cudownych zdjęć, co jest największą pamiątką z Twoich podróży, super ! :)
Dzięki, pozdro Marta :-)
Zdjęcia faktycznie świetne :) Byłam w Malezji w grudniu ubiegłego roku na 5 dni i strasznie zaczęłam teraz żałować, że nie odwiedziłam Oceanarium. Pamiętam nawet moment, kiedy zobaczyłam tabliczkę w parku niedaleko Petronas Towers z reklamą, ale pomyślałam, że to oceanarium wygląda jak wszystkie, więc sobie darowałam :D
Swoją drogą jedna z fotek wygląda identycznie jak Akwarium w Dubai Mall!
W sumie pewnie trafnie to wtedy zdiagnozowałaś, akwarium nie jest nie wiadomo jak wyjątkowe. Pozdro.