Hałas na Filipinach część 2 – muzycznej audycji rozkład dnia

Pora na ciąg dalszy opatrzonej odpowiednim komentarzem notki sprzed paru tygodni.

Czegoś co przy pewnej dozie dobrych chęci można by nazwać ciszą na prowincji doświadczyć można przez trzy, cztery godziny wczesną nocą. I to tylko pod warunkiem, że nie ma akurat fiest, wesel, chrzcin, przypadkowych występów didżejskich z prywatnej inicjatywy…  jakby się dłużej zastanowić, to naprawdę możliwości zakłócenia spokoju jest sporo. Trzeba mieć szczęście, albo tak jak my po prostu przywyknąć.

W każdym razie akurat teraz jest druga w nocy i właściwie poza świerszczami i cykadami niewiele słychać, a te są przecież przyjemne (chociaż cykady potrafią mocno wkręcić się na obroty, może nie tak, jak kambodżańskie, ale jednak). Za to za półtorej godziny rozpoczną się poranne wrzaski kogutów, trzymanych tu niemal przy każdym domu.

W tym temacie rozróżnia się amatorów używanych do nieformalnych, hobbystycznych walk podwórkowych oraz wojowników zawodowych hodowanych i trenowanych zgodnie z zasadami sztuki, odpowiednio żywionych i koksowanych. Te ostatnie rywalizują na poważnych imprezach hazardowych. Poświęciłem temu zagadnieniu kilka zdań we wpisie sprzed ponad półtora roku (!!! jak ten czas leci)

Najbliższa taka treningowa ferma sportowa znajduje się tuż za przyulicznym sklepikiem stojącym po drugiej stronie ulicy, przy której mieszkamy w Santa Fe, naprzeciw okna naszego pokoju. Koncert każdego poranka w gratisie. Zamiast śniadania. Paula z Wojtkiem przenieśli się w swoim domu do mniejszej sypialni, w której zamontowali na własny koszt innego typu dźwiękoszczelne okna. Daje to jakieś wyobrażenie.

Koguty kończą występy z nastaniem świtu około szóstej, a może zostają po prostu przygłuszone, bo wtedy zaczyna się już poranna krzątanina i charakterystyczne szuranie podeszwami klapek o betonową nawierzchnię drogi. Rybacy udają się w kierunku łodzi, choć nimi powinien właścieiwe rządzić cykl pływów, a nie rytm dobowy. Może idą rozplątywać sieci i reperować łajby zanim na dobre nie rozpali się słońce.

Zwyczajny małomiasteczkowy poranek powinien być właściwie jedynie gwarny. Ale na ulice wytaczają się też małolitrażowe jednośladowe potwory motoryzacji z obowiązkowo podrasowanym domowym sposobem układem wydechowym. Po części rozumiem, wszak z seryjnym kominem nie ma lansu ;-)

W następnej kolejności pod bramą pojawiają się uliczni sprzedawcy, zachwalający towar w języku lokalnym, handlujący głównie o tej porze rybami, później lodami i słodyczami dla dzieciarni, popołudniami zaś balutami, o których więcej napisałem tutaj, polecam, smaczne.

Przed tym sklepem sąsiadów szefostwo postawiło biznes pomocniczy – kafejkę internetową i stół pingpongowy dla miejscowej młodzieży. Kafejka naturalnie przepoczwarzyła się w salon gier, a motywem przewodnim został Counter Strike – gra komputerowa z gatunku FPS, czyli popularna strzelanka.

Ostatnio pojawił się też tam automat do nauki gry na instrumentach, więc doszło do tego wszystkiego radosne rzępolenie. Za to jak parę dni temu jakiś małolat pocisnął ten otwierający riff z 'Sweet child of mine’ Gunsów, to myślełem, że spadnę z łóżka. Trzeba było podejść, spakować typa do plecaka, przemycić do Europy i robić potem za artystycznego impresario młodziaka-samouka, pławiąc się w bogactwie. Samorodny talent muzyczny zawsze bardzo mnie fascynuje. Szczerze zazdroszczę.

To centrum rozrywki jest jednak czasem trochę mniej śmieszne, bo:

1) słyszymy rytmiczny stukot piłeczki odbijającej się od własnej produkcji stołu, przerywany dopingiem, brawami i salwami śmiechu po mniej udanych zagraniach, kiedy piłeczka zatrzymawszy się na krawędzi siatki spada tuż za nią lub ląduje na rancie stołu i odbija się w sposób nieprzewidywalny (takie przypadkowe zdarzenia nazywało się u mnie w podstawówie ‘świaniami’ i rzeczywiście były zabawne). 
2) od popołudnia do późnej nocy dochodzą do nas odgłosy katowanych bez przebaczenia karabinów maszynowych, wybuchów, eksplozji, komend wojskowych i ostrzeżeń przed niebezpieczeństwem. FIRE IN THE HOLE!!! ŻOŁNIERZE NAPIERDALAAAAĆ!!! TRATATATATATA!!! Ale sąsiadów lubimy. Cały ten biznes tajfun zwiał na działkę obok, komputery szlag trafił itp, ale dali radę odbudować jakoś w pół roku. Niech im służy na zdrowie.

Na koniec jeszcze tylko zaznaczę, że te parę godzin względnej ciszy, o których na początku, nie dotyczą okresów poprzedzających święta religijne obchodzone zarówno w kościele rzymsko-katolickim, jak w Filipińskim Kościele Niezależnym (relacja stamtąd we wpisie ’Iglesia Filipina Independiente’). Wówczas w środku nocy wieże kościelne rozbrzmiewają kurantami, muzyką i modlitwą przerywaną śpiewami nieco wcześniej, a roznosi się to wszystko nad miasteczkiem i tak sobie wtedy wyobrażam, że spowija je jak mgła. To wyobrażenie akurat jest fajne.

Przed Świętami Bożego Narodzenia zbiegowisko przypomina nasze roraty. Mimo, że  jest środek nocy uczestniczą w nim dzieci, a wierni schodzą się z lampionami. Podobne audycje dla zainteresowanych lub nie emitowane są z wież kościelnych przez parę tygodni przed Świętami Wielkanocnymi by po wielkopiątkowych uroczystościach ustąpić eteru rytmom nieco innej natury. W Santa Fe rozpoczyna się biba. Aniele stróżu bębenków usznych miej litość.


Dwa wpisy o hałasie, więc cos musi być na rzeczy. Po roku na Filipinach przyznaję, ze nigdzie indziej nie przespaliśmy tyle czasu z zatyczkami w uszach. Za to od jakiegoś czasu nie używam ich wcale, a jakby ktoś wypisywał bzdury takie jak te powyżej, to będę głośno protestował. We love this country :-)

Pytacie o kolejne wpisy dotyczące cen i kosztów życia, co jest miłe. Pojawią się wkrótce. Zapraszamy. 

ferma kogutów sportowych

kafejka i pingpongownia vis-a-vis okna

2 thoughts on “Hałas na Filipinach część 2 – muzycznej audycji rozkład dnia”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *