Fotografia Tygodnia w brytyjskim magazynie podróżniczym Telegraph Travel plus nieco utyskiwania dla równowagi

Nie mieliśmy ostanio szczęścia do targanej ze sobą elektroniki. Najpierw spod kanapy motorka ktoś buchnął znaczną część sprzętu fotograficznego Moni. Potem, właściwie bez powodu, wyzionął ducha mój podręczny podwodny aparacik, kupiony niewiele ponad rok wcześniej specjalnie na ten trip. Najprawdopodobniej zamókł, bo po raz pierwszy odmówił posłuszeństwa na przybrzeżnej rafie tuż pod powierzchnią oceanu, akurat podczas spotkania oko w oko z wężem morskim (Monia uciekła w popłochu), ale pewności mieć nie mogę, po prostu pod wodą się wtedy nie włączył i od tego czasu nie żyje.
Na sam koniec na przycisk power przestał reagować Moni laptop i to dokładnie w ten sam dzień, w który ponownie dotarliśmy na Bantayan, gdzie internet był w końcu przyzwoity i mieliśmy poradzić sobie z zaległościami wynikającymi z jego braku na wyspie Siquijor. Obawialiśmy się też o utratę danych z dysku, bo nie wszystkie były skopiowane gdzie indziej. Taka czarna seria trochę, mówią, że nieszczęścia chodzą parami, do nas pofatygowały się trojaczki. No, może nieszczęścia to zbyt mocne słowo, niech będzie niedogodności.
Są to na filipińskiej prowincji sprawy problematyczne, ze względu na trudny dostęp do punktów serwisowych, bardzo ograniczony asortyment w przypadku chęci zakupu nowego sprzętu oraz niekorzystne, co może nieco dziwić, ceny na lokalnym rynku elektroniki (przyznaję, że orientowałem się tylko w ofercie centrów handlowych w Cebu). Zatem trzeba było radzić sobie inaczej.
Wydaje się, że karta się szczęśliwie odwróciła. Canon 5D Moni łącznie właściwie ze wszystkimi ważniejszymi gratami znajdującymi się w torbie został zwrócony po intensywnej akcji poszukiwawczej i zapłaceniu ‘znaleźnego’. Mam na ten temat osobny wpis, bo to ciekawa i pouczająca historia. W każdym razie lustrzanka kłapie i ma się dobrze, dzięki czemu udało się rozwiązać inny problem, ale o tym za chwilę.
HP Pavilion dw6 pojechał z Paulą do Polski, gdzie okazało się, że wskutek wilgoci zaśniedziały w nim jakieś dwa styki, w tym włącznik, więc laptop został tanim kosztem naprawiony w serwisie producenta i czeka w Polsce na lepsze czasy. Było to pozytywne zaskoczenie, bo obeznani w temacie koledzy podejrzewali awarię płyty głównej lub karty graficznej. Chcieliśmy go sprzedać, ale po pierwsze dysk jest tutaj, a po drugie przyda się pewnie kiedyś jako zapasówka. No chyba, że ktoś chce?
W międzyczasie okrężną drogą z Maroka, przez Australię i później Polskę dotarł na Filipiny polecony, używany Sony Vaio VPCF136FM, nie znam się na oznaczeniach, ale Monia póki co zadowolona, a o to chodziło. Dysk z HaPeka udało się upchać do przywiezionego przez Gochę razem z laptopem zewnętrznego adaptera i wszystkie dane bezpiecznie odzyskać i zabezpieczyć trzykrotnie. Mawiają, że ludzie dzielą się na tych, którzy robią kopie zapasowe i na tych, którzy będą je robić. Polecam ku rozwadze.
Popsuty Canon PowerShot 20D to już niestety inna historia. Nie miałem możliwości natychmiastowego wysłania go stąd  do serwisu w Polsce, fakturę mam jedynie w formie elektronicznej, bo papierowej sprzedawca nie wystawił, a nawet gdyby wystawił, zapewne nie wzięlibyśmy jej do Azji, o pudełku nie wspominając. Nie mam też rachunków poza elektronicznym potwierdzeniem zakupu i płatności.
Aparat kupiony był w serwisie www.pixmania.pl który co prawda zapewnia obsługę posprzedażową, ale o ile mnie pamięć nie myli uszkodzony towar trzeba odsyłać na własny koszt do Francji, co wiąże się z dodatkowymi kosztami i dłuższym czasem oczekiwania na naprawę. Warto wziąć pod uwagę, bo 50 czy 100zł to nie zawsze kwota, której zaoszczędzenie kosztem potencjalnych komplikacji ma sens.
Trzeba było spróbować szczęścia w sposób alternatywny. Na polskich, francuskich i filipińskich stronach wyszukałem adresy mailowe do autoryzowanego serwisu tutaj i działów PR Canona i puściłem na nie wiadomości z opisem stanu rzeczy i prośbą o radę jak sobie poradzić w tych problematycznych okolicznościach. Poszedł też mail do Pixmanii.
Koleżanka poradziła, żebym w związku z tą akcją nie wstrzymywał oddechu, ‘bo to jednak Canon’, co miało implikować dziadostwo w dziedzinie obsługi klienta, ale liczyłem, że ktoś w najgorszym razie raczy choć odpowiedzieć, że sprzęt należy odesłać zgodnie z procedurą zwrotu w ramach niezgodności towaru z umową, gwarancji, naprawy, czy czegokolwiek innego i że im w zaistniałej sytuacji przykro.
A już zupełnie szczerze to po cichutku miałem nadzieję na jakieś wyciągnięcie ręki, przyjazny gest, ruch spoza szablonu. Tym bardziej, że poza wszystkim o czym powyżej, dałem w mailach do zrozumienia, że na przestrzeni lat na canonowski sprzęt wydaliśmy już całkiem spore pieniądze. Zawiodłem się, nic z tego, olew, zupełny brak reakcji, bardzo słabo to wyszło.

Postawię nieśmiałą tezę, że gdyby z podobnym zapytaniem zwrócili się Cejrowski lub Wojciechowska, zamiennik, w obawie przed złą prasą, byłby im dostarczony w zębach natentychmiast. Fajnie i z pewnością niełatwo osiągnąć pozycję, z której jest się traktowanym poważnie przez duże firmy, no ale mówię, szeregowym, wiernym marce od lat klientom wypadałoby chociaż nawet szablonem na odczepnego odpowiedzieć.

Dobra, wystarczy, wyżaliłem się trochę niezgodnie z duchem tego bloga wyrażonym w tytule. Bo w ogóle to siadłem do tego posta, właściwie w zamyśle krótkiej notki, żeby się pochwalić. Otóż jedno ze zdjęć Moni z wyspy Siquijor, o której więcej na blogu wkrótce, zostało uznane za Fotografię Tygodnia przez brytyjski magazyn podróżniczy Telegraph Travel.
Wyróżnienie cieszy podwójnie, bo poza dumą rozwiązuje dodatkowo problem braku kieszonkowego aparatu fotograficznego – nagrodą jest średniej klasy kompakt. Tak oto przez przypadek trafiamy pod skrzydła Nikona w dziedzinie, przynajmniej na razie, podręcznego sprzętu podróżniczego. Przyznaję, że o  Coolpix’ie S9600 nie wiemy wiele, ale po pierwsze darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby, a po drugie jest spora szansa, że okaże się godniejszym następcą pseudotrwałego canonowskiego umarlaka. Jeszcze tylko przyzwoity telefon komórkowy z geolokalizacją i z powrotem pewnie staniemy na wszystkie elektroniczne nogi.
Disclaimer: zdaję sobie sprawę, że ten wpis ma niewiele wspólnego z podróżowaniem jako takim, ale wiem też, że zwyczajne, codzienne perypetie również część z Was interesują. Pozdro i gratulacje Monia!

35 thoughts on “Fotografia Tygodnia w brytyjskim magazynie podróżniczym Telegraph Travel plus nieco utyskiwania dla równowagi”

  1. …"ale wiem też, że zwyczajne, codzienne perypetie również część z Was interesują"…

    Oczywiscie ze nas interesuja i dzieki Wam za ich publikacje!
    Grochu troche nawala i poza nowym spamem nic sie na BDC nie dzieje tak wiec w Was cala nadzieja ;)

    1. Dzięki Michał, biorę pod uwagę. Model pojawia się w testach obok kompaktów, ale jakoś wymienna optyka nie napawa optymizmem w kontekscie wodoszczelności. No i do kieszeni słabo zmieścić. Pozdro.

    2. Nie przekonuje mnie ten argument, dodatkowe szkło to koszt, kłopot, a ergonomia i tak bez porównania z kompaktem w kształcie mydła :-)

  2. jako „idiota” sobie kupiłam olympus tough bo aparat często w deszczu mi potrzebny a i nie ma obawy że wypadnie z ręki i sie uszkodzi :) I bardzo jestem z niego zadowolona. Pływał z nami nie raz, w deszczu się moczył i upadł więcej razy niż sam producent to przewiduje i nadal daje radę :-)

  3. Mam Olympusa tg2- nurkował na 20 m, więc chyba jest niezniszczalny. Aczkolwiek super jakościowych zdjęć nie robi. Poważna zaletą jest to, że ma strasznie dużo gotowych idiot-ustawien, łącznie z np. wykrywaniem twarzy kota ;)

    1. TG-4 jest reklamowany jako wodoszczelny do 30 metrów, ale tam to już wszystko i tak wygląda bardziej na czarno białe bez dodatkowego oświetlenia. Parametr jednak zachęca. Dzięki :-)

    2. No to mój też tak ma, ale jest twardzielem i daje radę więcej :P Można mu kupić ubranko i zabierać głębiej, ale kompletnie nie ma po co. Najładniejsze zdjęcia i tak się robi do 3-5 metrów.

    3. Na 30 metrach to faktycznie ciezko byłoby robic zdjecia bez lampy, ale z drugiej strony szkoda byłoby zostawiac aparat na brzegu bo w pewnym momencie nurkowania trzeba zejsc głębiej

  4. Mieliśmy D10 i szwagier go utopił (ale to jego wina, nie domknął klapki od baterii). Teraz mamy D30 i byłem z nim jakieś 15m pod woda bez żadnych problemów. Sporty zimowe tez bez problemu do -20. Chcieliśmy kupić, prawdę mówiąc, TG-3, ale nie szło go dostać od ręki a był potrzebny „na juz”. Póki co na canona nie mogę złego słowa, choć nikoniarz ze mnie z krwi i kości;)

    1. U nas był d20, nurkowanie przeżył, by wpuścić wodę podczas pływania przy powierzchni i się zniechęciłem. Zobaczymy co ma do zaoferowania konkurencja. Pozdro :-)

  5. Mam od 1.5 roku panasonica, wielokrotnie nurkował, upadał i działy się z nim różne dziwne rzeczy i działa dalej. I on chyba jest najtańszy z tego towarzystwa

    1. zartowalem z tym Canonem Mark 4 . To ciezka kamera dla fotoreporterow . Zaleta jest
      To ze jest lustrzanka full frame sensor no i odporna na deszcz . Jezeli SERIO chcesz zobaczyc nowe ciekawe modele jakie teraz sa to polecam w googlach znalezc B&H store

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *