Filipińska policja na prowincji – kradzież aparatu Moni i ciekawe doświadczenia z tutejszą dochodzeniówką

Tamtego popołudnia na wieży widokowej w Bandilaan od strony drogi dobiegł odgłos kręconego na wysokich obrotach silnika. Zaniepokoiłem się nieco, bo zdałem sobie sprawę, że słabo by było jakbyśmy musieli wracać do chaty taki kawał piechotą. Ale zeszliśmy w dół, motorek, choć samotny, stoi na miejscu, człowiek to sobie jednak czasami pisze chore scenariusze w głowie.Wsiedliśmy, jedziemy.
Po ujechaniu dwudziestu metrów Monia mówi, że zauważyła w krzakach coś dziwnego i żeby zawrócić. Miałem nadzieję, że będziemy mieli okazję zaobserwować drugiego tego dnia węża, bo tak z daleka ten niby znajomy kształt mniej więcej majaczył, ale był to niestety mały, przenośny statyw również uprzednio schowany w motorku.
Fakty połączyły się w głowie w ułamku sekundy. Siedzenie było wyrwane na przednim zawiasie i sprzęt fotograficzny spod niego ulotnił się razem z wyrywającym. Monia mocno się zdenerwowała, co mnie zaniepokoiło, bo serce jej biło znacznie szybciej, niż chwilę temu na tej wieży widokowej, więc przede wszystkim starałem się ją uspokoić. Szloch był taki, jakby naprawdę stało się coś bardzo złego. Zdenerwowanie rozumiałem, lamentu i łez nie, ale kto tam panie zrozumie kobietę.
O.K. Plan jest taki, że jedziemy na najbliższy komisariat i zgłaszamy kradzież, a potem staramy się, aby o incydencie dowiedziała się możliwie jak największa liczba ludzi. Po drodze w dół w kierunku miasteczka spotykamy dwóch białych turystów z filipińskim przewodnikiem, pytam o najbliższy posterunek i w dwóch zdaniach opowiadam co nas spotkało. Sam się wtedy sobie dziwiłem, że marnuję bez sensu czas.
Zanim dotarliśmy na komisariat zajechaliśmy jeszcze do portu na przystanek tricykli, bo ich kierowcy z racji wykonywanego zawodu sporo się po wyspie przemieszczają i mają rozległe znajomości. Poza tym w okolicy kręci się zwykle kilku typów, których z Monią nazywamy cwaniakami, ale nie złośliwie, tylko właściwie z sympatią, sporo można z nimi załatwić. Zależało nam, by i oni wiedzieli co jest grane i że mogą liczyć na nagrodę w razie jakby coś wypłynęło. Zamieszanie i poruszenie jakie wywołała informacja utwierdziło nas w przekonaniu, że to był dobry ruch. Znalazł się nawet wyglądający na niegrzecznego sołtys nieodległej od Bandilaan wsi, który wypytawszy o szczegóły wskoczył na motorek i gdzieś pognał. Pomyśleliśmy, że dobrze to wróży.
Podbijamy na komisariat, na szybko składamy zeznania i razem z policjantami z miasteczka Siquijor jedziemy w góry na wizję lokalną ;-) Po drodze skończyła nam się benzyna i zgubiliśmy tych gliniarzy, ale to szczegół, znaleźliśmy ich potem na miejscu. Spodziewałem się może jakiś rozmów z miejscowymi, odwiedzin okolicznych wiosek itp, ale niestety cała akcja ograniczyła się do pstryknięcia paru fotek w miejscu, w którym parkowaliśmy i bacznej obserwacji okolicy, po czym policjantom przypomniało się, że Bandilaan to nie jest ich rewir i trzeba jechać na komisariat w Lazi, miasteczku po drugiej stronie wyspy. Oni mogą nas zaprowadzić. Jedziemy.
Na miejscu zastajemy niedzielny spokój, olewkę i właściwie lekceważenie. Nieco nas to zdziwiło, bo ci w Siquijor Town nawet się wcześniej zgłoszeniem jakby przejęli i traktowali nas poważnie. Ci z Lazi… no luz totalny, wszystko w dupie, bose nogi, żarcie na zagraconych stolikach, Candy Crush na kompie, pomyślałem, że chyba miło jest tam być policjantem. Do robienia zdjęć tego pierdolnika nie mieliśmy wówczas głowy, nad czym z perspektywy czasu ubolewam, szkoda.

 

Funkcjonariusze za to koniecznie chcą poznać rynkową wartość skradzionych przedmiotów. Staram się jak mogę odpowiadać na okrągło i bez wdawania się w szczegóły, z obawy, że kwota ich porazi i jeszcze wepchnie do głowy jakieś głupie pomysły. Był to bowiem zakup nieco na wyrost, jeszcze za starych, relatywnie tłustych etatowych lat, a i nawet wtedy nadszarpnął budżet. Nie zdziwiłbym się mocno, gdyby wartość całego tego sprzętu przekraczała równowartość rocznych, a może i nawet dwuletnich zarobków takiego prowincjalnego policjanta.
Zatem informuję jedynie, że jest dosyć drogi, ale przede wszystkim na kartach pamięci zapisany jest cenny, niemożliwy do odtworzenia materiał, że to sprzęt specjalistyczny, wymagający znajomości obsługi i nieprzydatny do codziennego użytku, niesprzedawalny poza oficjalnymi kanałami, takie tam ściemy. Nachalne naleganie na podanie kwoty zbywam owijaniem w bawełnę.

 

Odjeżdżamy bez niczego, a i nie bez dodatkowych problemów. Każą czekać, bo protokół jeszcze się pisze na brudno, najlepiej by było jakbym podpisał formularz in blanco, a oni potem wpiszą zeznanie i wszystko będzie jak w podręczniku. Mówię, że nic takiego nie podpiszę, że chyba ich pogięło, nie ma mowy, i że ewentualnie przyjadę podpisać za parę dni gotowy protokół, bo mogę potrzebować kopię na wypadek, gdyby kradzież była objęta naszym ubezpieczeniem. Przystają na to i puszczają nas.Odnieśliśmy jednak zgodne wrażenie, że zachowywali się dziwnie, choć wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że coś było na rzeczy.
Monia, już chyba nieco zmęczona znowu zaczyna ryczeć i przeprasza nie wiadomo za co, jakbyśmy nie byli frajerami w takim samym stopniu. Staram się o tym nie myśleć, a skupić się raczej na planowanej na następny dzień akcji informacyjno-poszukiwawczej. Ciąg dalszy w poście ”Poszukiwania aparatu na własną rękę – konkluzja”. Zapraszamy.
WH3A7239_5090-copy WH3A8651_6411-copy WH3A7092_4574-copy WH3A7146_4792-copy WH3A7197_4764-copy WH3A8611_6369-copy WH3A8614_6371-copy WH3A6985_4885-copy WH3A7180_4747-copy WH3A8663_6422-copy WH3A7490_5225-copy

6 thoughts on “Filipińska policja na prowincji – kradzież aparatu Moni i ciekawe doświadczenia z tutejszą dochodzeniówką”

    1. Kiedyś zgubiliśmy go na kilka godzin na Penang w Malezji, ale szczęśliwie się odnalazł. Na Bantayanie buchnęli za to kumplowi laptopa. Może być? ;-)

  1. Zostawiać drogi sprzęt pod siedzeniem motocykla? Pogratulować roztropności mówiąc delikatnie.

    1. Trudno się nie zgodzić. Brak roztropności to w tym przypadku eufemizm, skrajna głupota bardziej. Spotykaliśmy się tak często z objawami dobrej woli, że nierozważnie opuściliśmy gardę, co się źle skończyło. Pozdro.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *