Filipiny, Cebu City i Metro Cebu – kilka migawek z drugiej pod względem liczby ludności aglomeracji Filipin. Podróż Bantayan -> Cebu -> Siquijor – informacje praktyczne

No to proszę, wrażenia na szybko, bez wstępu, bo piszę na kolanie. Colon Street i przylegające uliczki to okolica, której nie powstydziłby się nasz ukochany Bangkok, przynajmniej za dnia. Jeepneye, tłumy, neony, stragany, garkuchnie, kolory, zapachy i hałas. Odradzano nam wizytę nocną, ze względu na złodziejstwo, prostytucję i inne typowe przypadłości i ułomności niektórych większych miast. Bo podobnie jak w stolicy Tajlandii, gdzie nierzadko w bliskim sąsiedztwie buddyjskich świątyń nagabywany jest człowiek na strip-tease oraz usługi seksualne o bardziej zaawansowanym charakterze, tak obyczajowość nocnego Colonu mocno kłóci się z deklarowaną przez wielu mieszkańców głęboką religijnością.
Nieodłącznym elementem krajobrazu azjatyckich miast są uliczni sprzedawcy wciskający na potęgę chłam najróżniejszej proweniencji, łącznie z lekami na receptę z Valium i Viagrą na czele. Nawet pytałem Moni, czy by tego ostatniego specyfiku nie wypróbować, bo w sumie ciekawe jak działa, ale spojrzała na mnie jak na idiotę, co uznałem za komplement.
Bieda mocno rzuca w oczy. Wysiadujący na chodnikach bezradni mężczyźni, karmiące matki, umorusane paroletnie dzieci to widok powszechny. Te ostatnie często wysyłane przez rodziców na żebry wloką się smętnie za potencjalną ofiarą z wymownymi minkami, chwytają za ręce, próbują sięgać do kieszeni mamrocząc niewyraźnie. W wielu przypadkach podobne akcje kończą się po prostu opróżnieniem tych kieszeni w błyskawicznym tempie, więc warto uważać.
Po tych kilkunastu miesiącach w tej części świata zwróciłem uwagę na ciekawy paradoks – człowiek wyczula się na nędzę, cierpienie i nierówności społeczne, ale w skali makro. Pojmuje, że sensowne jest jedynie działanie systemowe, planowane i skoordynowane. W skali mikro, jeżeli chodzi o podejście indywidualne do konkretnych przypadków to z ubolewaniem przyznaję, że obojętnieję, znieczulam się, drętwieję, skóra jest coraz grubsza. Przejście obok nawet bez nawiązywania kontaktu wzrokowego sprawia coraz mniej trudności. Myślę, że to naturalny mechanizm obronny. Każdemu nie da się przecież pomóc, a patrząc wokół czułym okiem pęka po prostu serce.
Teoretycznie są to dobre warunki do szerzenia się patologii i przestępczości. Osobiście nie mieliśmy złych doświadczeń, choć zgoda, że wałęsanie się po nieznanych okolicach było głupotą. Zwłaszcza, że bezmyślnie zabraliśmy ze sobą gotówkę, karty, paszporty itp, a utrata tego wszystkiego byłaby w obliczu braku na miejscu polskich placówek dyplomatycznych bardzo problematyczna. W zamieszkały przez biedotę historyczny chiński cmentarz nie zapuszczaliśmy się głęboko, bo otoczyła nas szybko gromadka dzieciaków, a przechodzące nastolatki z troską w głosie odradziły dłuższy spacer, bo ”mieszka tu bardzo wielu złych ludzi”. Zaufaliśmy, a przy kolejnej okazji rozejrzymy się może za jakimś lokalnym przewodnikiem.
Centra handlowe w Cebu to osobny temat. Monstrualnych rozmiarów wielopiętrowe kolosy, których zewnętrzne ściany ciągną się po kilkaset metrów wprawiają w osłupienie. Wielkie powierzchnie kipią najróżniejszymi towarami, od sprowadzanej na kontenery chińszczyzny po najbardziej luksusowe marki świata. Poza tym dilerki samochodowe, mieszczące po kilkaset skupionych graczy salony bingo, przestrzenie piknikowe z dziesiątkami restauracji, organizowane w różnych skrzydłach okolicznościowe imprezy, koncerty, występy taneczne, pokazy mody, wywiady i promocje, buczące wesołe miasteczka, migające stroboskopami salony gier elektronicznych… Zupełny odpał, można dostać oczopląsu. Pomyślano nawet o kaplicach – zakupy i duchowość to zdumiewające połączenie. Dobrze naoliwiona maszyneria do skutecznego wyciskania krwawicy z narodu funkcjonuje bez zarzutu.

 

Takich miejsc jest w Cebu kilka, co dziwi, bo, choć ponad dwumilionowa, to jednak metropolia, której wielu mieszkańców żyje na granicy ubóstwa, a i niemało po prostu w skrajnej nędzy, gdzie walka o żywność jest codziennością. Mieszkańcy chińskiego cmentarza położonego zaledwie paręset metrów od jednej z takich rozbuchanych świątyń konsumpcjonizmu z pewnością nieczęsto przekraczają jej progi, o ile kiedykolwiek. Uzbrojeni ochroniarze w drzwiach większości sklepów w mieście to również codzienność. Zapewne nie stoją tam dla dekoracji. Różnice społeczne są niezwykle wyraźne, przy czym odniosłem wrażenie, że ci zamożniejsi nie interesują się mocno losem zapomnianych przez Fortunę ziomków. Budzi to niekiedy zniesmaczenie, choć może uruchamia się w ich przypadku ten sam obronny mechanizm.

Przy okazji wizyty w Cebu przedłużyliśmy wizę. Po raz kolejny w Urzędzie Imigracyjnym w Lapu Lapu na wyspie Mactan, a nie w tym przepełnionym w Mandaue. W Lapu Lapu aplikowaliśmy bowiem o ACR I-Card. Jest to taki filipiński dowód osobisty dla cudzoziemców, forma obowiązkowego dodatkowego opodatkowania. Nikt nigdy o niego nie pyta, ale wykupić trzeba (z pamięci około 300 złotych na nasze, zatem tanio nie jest). Teoretycznie do odbioru po dwóch, trzech tygodniach od aplikacji.
Po paru miesiącach, bo wcześniej specjalnie po karty nie chciało nam się jechać, poinformowano nas, że nie są gotowe, bo w międzyczasie była Gwiazdka i to taki luźniejszy okres przecież. ‘Zresztą po co wam ta karta tak naprawdę, my ją mamy w systemie, jest zapłacone, jest git i nie ma problemu’. Jeden kolega z Bantayanu napisał mi kiedyś takiego esemesa: ‘It’s Philippines. You must learm patience in the face of incompetence or leave beacause if you don’t you will go mad with frustration’. Czytamy sobie w podobnych sytuacjach to trafne spostrzeżenie i uśmiechamy się mimo wszystko.
Nie mogę nie wspomnieć o znanym w całym kraju cebuańskim przysmaku – lechon baboy. To pieczony na rożnie prosiak, w którego smaku zakochaliśmy się już wcześniej, ale prawdziwa miłość rozwinęła się dopiero po wizycie w restauracji Zubuchon na Escario (drugi lokal znajduje się w pobliżu Mango Square). Wybraliśmy specjalność zakładu – danie rekomendowane przez Anthony’ego Bourdaina, nowojorskiego podróżującego kucharza i szefa kuchni (polecam jego program telewizyjny ‘No Reservations’), który po degustacji stwierdził, że to najsmaczniejsza świnia, z jaką kiedykolwiek przyszło mu się zmierzyć.
Takie słowa były dla nas wystarczającą zachętą, więc poza kilogramem świeżo skrojonej świniny w chrupiącej, karmelizowanej skórce, uraczyliśmy się jeszcze półmiskiem smażonego makaronu z owocami morza i zestawem kwaszonych dodatków – były tam marynowane papaya i mango oraz jakiś rodzaj kwaszonej, pikantnej azjatyckiej rzepy, w skrócie chrupiące i orzeźwiające przełamanie tłustego i słodkiego świniaka. We dwoje daliśmy radę może połowie taj porcji, reszta posłużyła za prowiant na dziesięciogodzinną przeprawę promową na wyspę Siquijor planowaną na wczesne popołudnie dnia następnego.

 

Zdjęć z Cebu nie ma. Byliśmy zabiegani i nieco zmęczeni, co niekiedy skutecznie dusi chęci do targania szpeja i zabija wenę, by go użyć. Następnym razem.

Kilka informacji praktycznych: Urząd Imigracyjny w centrum handlowym Mactan Gaisano w Lapu Lapu czynny jest od poniedziałku do piątku w godzinach 08:00 – 18:00 (bez przerwy na lunch). Czas oczekiwania na dopełnienie formalności jest krótki, wszystko idzie sprawnie, mogą zwrócić uwagę na odpowiedni ubiór – długie spodnie, zakryte ramiona i pełne buty, ale ogólnie panuje tam luz.
W Manili, Davao i Cebu (ale tylko w oddziale w Mandaue) istnieje możliwość przedłużenia wizy jednorazowo o 6 miesięcy kalendarzowych, ale tylko do momentu, w którym łączny pobyt nie przekroczy 16 miesięcy, później możliwe są jedynie przedłużki dwumiesięczne. (aktualizacja lipiec 2014)
Bilety na prom na Siquijor (konkretnie do miejscowości Larena) kupiliśmy w jednej z kilku agencji na Colon Street, dostępne są również w kasach w porcie. Rozkład połączeń nad kasami jest nieaktualny, szkoda czasu na jego studiowanie, pani w okienku była bardzo zdziwiona, że nie zdajemy sobie z tego sprawy. Azja, panie. Prom wypływa z Passenger Terminal 1, znanego szerzej jako Pier 1, usytuowanego zaraz obok Fortu San Pedro, wartej odwiedzenia hiszpańskiej budowli wojskowej z XVI wieku. Ceny wahają się od ok. 360php do ponad 1000php, w zależności od przewoźnika, standardu, czasu podróży itp.
Można również z Cebu City autobusem z South Bus Terminal dotrzeć na południe wyspy do miejscowości Liloan, stamtąd promem do miejscowości Sibulan na wyspie Negros Oriental, następnie jeepneyem do portu w Dumaguete, a stamtąd promem do miasteczka Siquijor. Nam się nie chciało tyle razy przesiadać z plecakami.
A wybierając się bezpośrednio wyłącznie na Siquijor najlepiej w ogóle pominąć Cebu i prosto z Manili rezerwować lot do Dumaguete, fajnego, żywego, akademickiego miasteczka, a stamtąd łapać prom do Siquijor Town. Więcej informacji praktycznych, jak ogarnąć się po przylocie, taksówki, bankomaty, droga z Cebu do portu Hagnaya, prom na Bantayan itp. znaleźć można w starszym poście ’Podróż na Filipiny. Jak dojechać do portu Hagnaya, jak dopłynąć na Bantayan. Informacje praktyczne krok po kroku.’
 zdjęcie

 

 

Chiński cmentarz w Cebu City. Bez kosza nie ma życia na osiedlu.
wejście supermarketu, osobno dla pań i panów, no guns allowed
międzyzakupowy przerywnik artystyczny
handlowa Maltanka

14 thoughts on “Filipiny, Cebu City i Metro Cebu – kilka migawek z drugiej pod względem liczby ludności aglomeracji Filipin. Podróż Bantayan -> Cebu -> Siquijor – informacje praktyczne”

  1. Super się Was czyta. Na szczęście dla mnie macie bardzo dużo wpisów :D Trudno mi sobie wyobrazić takie wchodzenie do centrum handlowego, a co dopiero stykanie się totalnej biedy z zamożniejszymi.

    1. Dzięki Sandra, motywujące. Filipiny to niestety tego typu społeczeństwo – wielkie bogactwo skupione w rękach garstki wybrańców i reszta narodu żyjąca w biedzie. Na szczęście umieją się cieszyć codziennością :-)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *