Blog, prawa autorskie w internecie, media dziś i nasze teksty o Filipinach

Dzieje się trochę ostatnio za kurtyną, kolega pomaga nam zaprojektować nowe logo, bo ze starym było mi niezręcznie z powodów wskazanych niżej. Zastanawiałem się, czy to w ogóle wrzucać, bo czytam właśnie Miłoszewskiego, który twierdzi ustami swojego biegłego sądowego, że najbardziej polskim słowem jest 'żółć’ – ”Po pierwsze składa się ono z samych znaków diakrytycznych, charakterystycznych ekskluzywnie dla języka polskiego i w ten sposób zyskuje rangę tyleż oryginalności, co niepowtarzalności. Po drugie, mimo, że wyraz ten językowo jest tak dystynktywny, zawiera pewne treści uogólniające, w symboliczny sposób stanowi o naturze wspólnoty, która się nim, przyznajmy, niezbyt często posługuje”. No więc Monia stwierdziła, że popłynąłem z tym nadwiślańskim nurtem, ale co tam. Autora ogólnie polecam, kanon literatury przedziałowej, ale moim zdaniem warto. Ale do rzeczy.

 

Napisał do mnie kiedyś mentalny ubek z oskarżeniem, że tytułując blog ”Poluzuj tam, gdzie cię ciśnie” naruszamy prawa autorskie, za co grozi kryminał. Zarzut uznałem za przesadę i doszedłem do wniosku, że polemika byłaby popadaniem w paranoję, w związku z czym pozwoliłem sobie na zignorowanie typa i nie wysłałem nawet odpowiedzi. Sprawa ucichła, ale temat zaintrygował. Czy miał trochę racji?

 

Odnoszę wrażenie, że poszanowanie praw autorskich rośnie proporcjonalnie do ilości stworzonych i opublikowanych przez siebie treści. Im tego więcej, tym człowiek zdaje sobie sprawę, że nawet taka niezobowiązująca pisanina wymaga pewnego wysiłku, a kopiowanie i publikacja u siebie po przeformułowaniu dla niepoznaki co piątego zdania jest nie fair. To samo dotyczy zdjęć, niezależnie od subiektywnej przecież oceny ich walorów. Przykład pierwszy z brzegu: tytułowy obrazek w poście Park Narodowy Mount Bandilaan National Park i ilustracja akapitu Trekking w artykule serwisu Trekeffect tutaj: https://trekeffect.com/travel-blog/siquijor-magical-land-teeming-mystery-marvels

 

Dla jasności podkreślam, że tak jak stoi w stopce kolumny po prawej stronie, my absolutnie nie mamy problemów z udostępnieniem materiałów zamieszczonych na blogu. Wręcz przeciwnie, bierzcie i jedzcie z tego wszyscy. Schlebia nam to i przysparza satysfakcji, bo dowodzi, że trzymamy poziom, a polszczyzna jaką się posługujemy jest przyzwoitej jakości. Z tym, że uważam naszą prośbę o wskazanie źródła za uczciwą i uzasadnioną. Proszę też o uzyskanie zgody, bo nie chcę by odnośniki do bloga znalazły się w serwisach, do których nie żywię sympatii ze względu na poruszaną tematykę, skrajny światopogląd itp.

 

Frywolne zapożyczanie fragmentów naszych tekstów, czy fotografii to nic nowego. Zwykle o procederze dowiadujemy się przypadkiem – po prostu sporo czytam, a że pamięć do swoich tekstów mam dobrą to czasem trafiam na mniej lub bardziej udany przeszczep. W takich przypadkach zwracam autorom uwagę, by wskazali źródło, na co część przystaje, inni natomiast bez słowa wyjaśnienia usuwają inkryminowane treści, ze szkodą w sumie dla obu stron.

 

Sam cytując podaję źródło i piszę maila do autora z informacją o wykorzystaniu fragmentów jego tekstu. Nie zdarzyło mi się otrzymać odmowy, a sporadyczny brak odpowiedzi uznaję za domniemaną zgodę. Pojedyncze zdjęcia nie naszego autorstwa zamieszczone na blogu pochodzą z archiwów Wikimedia i należą do domeny publicznej lub chronione są licencją Creative Commons, która umożliwia ich wykorzystanie na warunkach określonych przez autora. Myślę, że to uczciwa praktyka i oczekuję wzajemności. Jeżeli ktoś jest obeznany w kwestiach praw autorskich i byłby skłonny pokusić się o krótki komentarz, byłoby bardzo miło.

 

Powyższe dotyczy ogólnie rzecz biorąc mediów niezależnych, blogosfery, forów internetowych itp. W przypadku mediów tradycyjnych głównego nurtu (tudzież ścieku) problem polega trochę na tym, że uważają się za poważniejsze niż kanały stricte elektroniczne, zwłaszcza niszowe. Zdarza im się jako źródło materiału filmowego podać na przykład ”Youtube”. Trochę tak, jakby w bibliografii pracy naukowej zamiast wyszczególniania pozycji wpisać Biblioteka Uniwersytecka. No ale co wolno wojewodzie i tak dalej.

 

Ogólnie mam o mediach coraz gorsze zdanie. Przypadkową, acz celną ilustracją kondycji poważnych tytułów jest lakoniczne pytanie przy objętych płatnym abonamentem tekstach jednego z mainstreamowych portali – ”cenisz dobre dziennikarstwo?” Po czym wycenia się je na 99 groszy miesięcznie, jak tu się nie  uśmiechnąć? Sytuacja akurat waży się na naszych oczach, myślę, że drugi obieg informacji zaczyna pokazywać swoją prawdziwą siłę, ale to inny temat. W każdym razie w przypadku omówionego niżej materiału Polskiej Agencji Prasowej odpuściłem w ogóle jakiekolwiek czynności, a zadowoliłem się próżnością nakarmioną faktem, że w tak zacnych instytucjach czytają nas z uwagą. No to case study:

 

W ubiegłym roku dziennikarz PAP-u popełnił reportaż z Filipin traktujący o perypetiach Grocha – kumpla z Marikabanu i jego rodziny – naszych pierwszych filipińskich gospodarzy. Materiał wykorzystały później poważne portale internetowe, wśród nich Interia i Onet, więc można powiedzieć, że cieszył się jako taką popularnością. No i moim zdaniem autor pozwolił sobie na dość beztroskie wykorzystanie treści stąd. Poniżej wybrane przykłady według klucza cytat z artykułu vs. fragment wpisu:

 

 

O Supertajfunie Yolanda:

 

Fragment materiału PAP, maj 2015: Wiatr łamał palmy jak zapałki, wyrywał drzewa z korzeniami, ciskał konarami, fragmentami domów, arkuszami zerwanej z dachów blachy, przewracał słupy z przewodami, wtłaczał przez szpary w oknach wodę do wnętrza domów.

 

Cytat z bloga 15.11.2013: Zajebisty, łamiący palmy i wyrywający drzewa z korzeniami wiatr, ciskający urywanymi konarami, fragmentami domów, arkuszami zerwanej z dachów blachy, przewracający słupy, zrywający przewody, wtłaczający przez szpary w oknach coraz więcej wody do wnętrz budynków, nasilał się i nasilał i nie chciał przestać.

http://www.poluzuj.pl/super-tajfun-haiyan-yolanda-na-visayas/

 

 

Drugi przykład, będący ciekawą, przez co charakterystyczną figurą stylistyczną:

 

Fragment materiału PAP, maj 2015: Bantayan podnosi się z kolan, ale do pełnego wyprostu jeszcze daleko.

 

Cytat z bloga 19.11.2014:  Bantayan powstał z kolan i choć do pełnego wyprostu jeszcze daleko, to sprawy są na dobrej drodze. http://www.poluzuj.pl/filipiny-bantayan-pierwsza-rocznica/

 

 

I przykład trzeci, z którym wiąże się ciekawostka:

 

Fragment materiału PAP, maj 2015: Rozrywką lokalnej ludności, oprócz wszechobecnych boisk do koszykówki, są odbywające się w arenach (koloseum w wersji filipińskiej) walki kogutów, poprzedzane rytuałem boxingu, czyli ich rozdrażnia (bilet wstępu kosztuje 20 peso, tj. ok. 1,60 zł). W międzyczasie, w dość dużym chaosie, wśród okrzyków widowni, przyjmowane są zakłady. W przypadku wygranej, okazywanej eksplozją radości, otrzymuje się 170 proc. postawionej kwoty, natomiast 30 proc. wypłaty zostaje u tak zwanego bukmachera.

 

Cytat z bloga 06.03.2013: Nieco barbarzyńską rozrywką lokalnej ludności są walki kogutów, dość hałaśliwe i żywiołowo reagujące towarzystwo z ciekawym rodzajem zacięcia w oczach większości. Walki są poprzedzone rytuałem podkurwiania tych kogutów na siebie, one tam się stroszą, a w międzyczasie w dość dużym chaosie wśród okrzyków przyjmowane są zakłady. W razie wygranej otrzymuje się 170% postawionej kwoty, bo 30% wypłaty zostaje w kieszeni tak zwanego bukmachera. http://www.poluzuj.pl/wyspa-bantayan-filipiny_6/

 

To trzy próbki wybrane dla ilustracji, żeby zbytnio nie nudzić. Przypadkowy zbieg okoliczności? Wypadałoby wspomnieć o źródłach? To już pozostawiam Waszej ocenie. Mi pozostaje umiarkowana satysfakcja.

 

Ciekawostka we wzmiance o kogutach polega na tym, że myśmy się wówczas na tych zawodach zupełnie nie znali, dopiero później wyjaśniłem, że chcieliśmy z chłopakami kupić i wystawić koguta, ale było już za późno i w sumie dobrze się wtedy złożyło, bo te zasady to nie jest taka prosta sprawa jak się może wydawać i byśmy się wtedy i tak nie umieli ogarnąć i wyszlibyśmy na debili, którzy pod wpływem browara kupili ptaki dla zabawy i jeszcze się śmieją z własnej głupoty. Chodzi o to, że zasady przyjmowania zakładów i wypłaty wygranych, ogólnie rzecz biorąc całej tej koguciej bukmacherki są dość skomplikowane, więc bezkrytycznie przepisując to, co skonfabulowałem kiedyś w internecie redaktor wykazał się pewną dozą nierzetelności.

 

Na marginesie to ”na kogutach” nie bywamy od dawna, o powodach napiszę szerzej kiedy indziej. W skrócie dostrzegam tam dwa zasadnicze problemy: w aspekcie humanitarnym: zwierzęta są maltretowane, najzwyczajniej w świecie cierpią i umierają dla rozrywki gawiedzi; oraz w wymiarze społecznym: ludzie partycypujący w zakładach są często niezamożni, a i czasem zdesperowani. Bieda i desperacja to nie są dobrzy doradcy i niestety pchają mężczyzn w sidła nieracjonalnego hazardu. Wygrywanie kasy na tym fundamencie uważam za niemoralne. A z przegranej będę jednak niezadowolony. I tak źle, i tak niedobrze, w związku z czym pass. Ale choć sam nie uczestniczę, to oczywiście nie oceniam, wszak sam pisałem, że zdaję sobie sprawę, że kupując bilety na event typu cockfighting dokładamy swoją cegiełkę do okrucieństwa i bezwzględności na świecie, ale jest to na tyle swojskie wydarzenie dla lokalnej społeczności, że nie biorąc w nim nigdy udziału odcina się od czegoś bardzo dla Filipin charakterystycznego.

 

Trochę poniosły mnie dziś dygresje, wybaczcie. Na koniec mam prośbę. Sytuacja na obecną chwile wygląda tak, że tytuł bloga niezależnie od pogróżek został zmieniony przy okazji przeprowadzki na nową platformę i jesteśmy z tej zmiany zadowoleni. Natomiast co do fanpage’a na Facebooku mamy wątpliwości. Na obecną chwilę uprościłem, co wstępnie wywołało mieszane reakcje. Co myślicie? Będziemy wdzięczni za uwagi. Pozdro.

 

 

(obrazek wyróżniający: PDPics – public domain image)

21 thoughts on “Blog, prawa autorskie w internecie, media dziś i nasze teksty o Filipinach”

  1. Odważnie nazwałeś Abradaba „Ubekiem mentalnym”, ale rozumiem że zostajecie przy „poluzuj.pl”?
    Natomiast fragment o walkach kogutów bardzo trafny.

    1. Daj spokój man, na 100% to nie był on tylko jakiś znudzony pryszczaty nastolatek, który się nawet nie podpisał. Abradaba uwielbiam i w ogóle nie przyszłoby mi do głowy, by go podejrzewać o małostkowość. Pozdro.

  2. Pytanie czy ktoś zastrzegł ten zwrot? Jesli nie to jest to zwykła składnia słów…ale jak macie się później bujać po sądach to pewnie…lepiej odpuścić…

  3. „… to wszystko każe nam powiedzieć mocno i stanowczo, blogowym-skrytożercom mówimy NIE!!!…”
    i żeby nie było – był cudzysłów, czyli cytat

  4. Co prawda nie mogę powiedzieć, że znam się na tym, ale uważam, że sądy i inne pierdoły odnośnie praw autorskich są ostatnią rzeczą o którą musicie się martwić.
    Z tego co wiem to nie jest to sprawa którą ściga prokurator jak ktoś mu na kogoś doniesie, lecz zajmuje się tym sąd od spraw cywilnych. A sąd cywilny działa w ten sposób, że nie prokurator zakłada sprawę w sądzie tylko zwykła osoba. Zwykła osoba musi wypełnić szereg odpowiednich dokumentów żeby sąd się w ogóle zajął taką sprawą oraz uiścić odpowiednią opłatę sądową. Opłatą tą jest jakiś tam % z odszkodowania (nie pamiętam dokładnie jaki procent) o jakie zakładający sprawę sądową będzie się ubiegać.

    A więc wyluzuj. :)

    1. Tamta sytuacja była anegdotyczna, sądu nie było widać nawet na horyzoncie. Wspomniałem, by mieć punkt wyjścia do tego co dalej. Pozdro.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *