Byliśmy przedwoczoraj na tym ulicznym fish spa, w którym rybki obgryzają z nóg i stóp łuszczący się naskórek. W pierwszej chwili lekko to łaskocze, ale po przyzwyczajeniu człowiek czuję jedynie bardzo przyjemne skubanie, coś jakby delikatne impulsy elektryczne. Stopy po tym aksamitne.
Ostrzegano nas, że rozrywka ma mało wspólnego z higieną, bo rybki przenosza jakieś tam chorobotwórcze bakterie, grzyby i wirusy (w tym HIV), ale jakoś nie chciało nam się w to wierzyć, zwłaszcza biorąc pod uwagę popularność jakią zabawa cieszy się na tajskiej ulicy. Postanowiliśmy zaryzykować. Żyjemy.
czerwone pryszcze już nie psują mi twarzy,
sam też stoję trochę z boku,
wiem, że dobrze jest być i dobrze jest mieć,
już nie mieszkam w bardzo długim bloku. za grabażem.