W ubiegły weekend na zaproszenie pochodzącej z Negros narzeczonej znajomego Kanadyjczyka wybraliśmy się z kinem do leżącej u podnóża gór wyspy wsi Calasga-an w okolicach miasteczka Bais.
Najpierw kilka słów o samym mieście. Położone jest ono malowniczo wśród pól trzciny cukrowej, której uprawa to istotna gałąź gospodarki wyspy zapewniająca znaczącą część wpływów do jej budżetu. Po raz pierwszy na Filipinach mieliśmy okazję zobaczyć tory kolejowe i znaki ostrzegające przed przejazdami – dziś już nieczynna wąskotorówka zbudowana została właśnie na potrzeby rolnictwa. Ogromne cukrownie wyglądają z zewnątrz trochę jak skanseny mechaniki, lecz biorąc pod uwagę skalę produkcji zakładam, że w ich trzewiach pracuje zaawansowana technologicznie nowoczesna maszyneria. Może następnym razem będzie okazja zajrzeć za mury.
Kliknij >>>TUTAJ<<< by polubić stronę na Facebooku i być na bieżąco z blogiem i Filipinami
Bardzo miło było przespacerować się tętniącymi kolorowym życiem i pachnącymi siwymi spalinami uliczkami wokół centralnego targowiska. Dwupiętrowe drewniane budownictwo przywodzi na myśl klasyczną architekturę kolonialną, a na przedmieściach do dziś stoi kilka zabytkowych hiszpańskich willi i piękny drewniany kościół.
Można powiedzieć, że Bais to typowo niszowa backpackerska miejscówa z dala od ruchu turystycznego, gdzie obcokrajowiec jest nadal eksponatem, a budzić bezpodstawnie zainteresowanie i sympatię to czasem miła rzecz. Tego rodzaju atmosfera sprawia, że człowiek autentycznie zaczyna ponownie tęsknić za aktywnym podróżowaniem, dzień tu, dwa dni tam, klasycznie na wariata. Na szczęście mamy koty i głupie pomysły nie wytrzymują konfrontacji z rzeczywistością. Wiem, żadna wymówka.
Zwróciłem na to szczególną uwagę, bo Siquijor jest jednak w coraz większym stopniu wyspą turystyczną. Oczywiście jeszcze nie tak jak Boracay czy Panglao, ale upieranie się, że jest inaczej to jakby powiedzieć, że Sarbinowo jest nieturystyczne, bo Łeba i Międzyzdroje. Miejscowi dawno już tutaj przywykli do widoku przybyszów po pierwsze ze względu rokrocznie rosnącą obecność urlopowiczów, a po drugie całkiem znaczącą liczbę obcokrajowców zamieszkałych na wyspie na stałe.
Ale może wróćmy na wyspę Negros. Ze względu na czasochłonną podróż gospodarze poprosili nas tym razem o dwa wieczory w formie maratonu filmowego z repertuarem skierowanym nie tylko do dzieci, ale również młodzieży i dorosłych. Strzał w sedno tarczy, bo faktycznie przekrój wiekowy na widowni był szeroki. Kino, nie pierwszy raz zresztą, ale po raz pierwszy w takim stopniu, przeistoczyło się w wielopokoleniowa wioskowa nasiadówę oświetloną blaskiem dużego ekranu. Kołysząca się wokół trzcina nadawała tej rozgrywającej się pośród niczego scenie magicznej atmosfery.
Rekordowa dostawa popcornu, sens produkcji którego poddawaliśmy w wątpliwość smażąc kukurydzę w użyczonej chałupie we wsi pod akompaniament popołudniowego deszczu, znalazła amatorów do ostatniej torebki, których było tym razem ćwierć tysiąca! Podobnie z mrożoną herbatą, a pełnoletnia młodzież podbiła zaopatrzona dodatkowo w we własnym zakresie nabyte browary. Pewne rzeczy są konstans bez względu na szerokość geograficzną.
W trakcie seansu rzęsiście się rozpadało. Projekcja była bezpieczna, bo odbywała się pod zadaszeniem, ale pod znakiem zapytania stanął nasz powrót do uprzednio zarezerwowanego hostelu w Bais. Zorganizowany kierowca uznał, że zjazd stromymi, pokrytymi śliskim błotem polnymi traktami będzie niebezpieczny i lepiej będzie jak przenocujemy w przyboiskowym budynku użyteczności publicznej, zabezpieczonym od frontu zamykaną na kłódkę pospawaną z prętów kratą.
Pomysł średnio przypadł nam do gustu i choć w międzyczasie zorganizowano poduszki i pościel to w obliczu słabnącej nawałnicy nieco okrężną, a dzięki temu łagodniejszą drogą powoli ruszyliśmy w głąb pól w stronę miasteczka. Jazda na pace w strugach deszczu, w środku nocy, nieznaną, wyboistą, zalaną dróżką ograniczoną z obu stron ścianami wysokiej, gęstej roślinności była przygodą samą w sobie.
Dodajmy do tego wątpliwej reputacji miniciężarówkę prowadzoną przez kierownika, który jeszcze przed chwilą twierdził, że zjechać się nie da i uzyskujemy pełny obraz sytuacji. Niestety gdy po niewiele ponad pół godzinie w lichym świetle reflektora ukazał się koniec trzcinowego wąwozu, a za nim skręt w utwardzoną drogę prowadzącą do miasta zamiast ulgi poczuliśmy żal, że ta przygoda trwała znacznie krócej niż się spodziewaliśmy.
Po długo oczekiwanym prysznicu przyszedł czas na szybki rekonesans nocnego Bais, ale na dobrą sprawę praktycznie nic się tam nie działo. Przyznaję, że w poszukiwaniu atrakcji nie byliśmy specjalnie dociekliwi, wiec poza budą z hot-dogami, nocnym straganem z mlekiem i paroma miejscowymi boyami na chałupniczo tuningowanych motorkach nie rzuciło nam się w oczy nic wartego dłuższego zainteresowania. Najliczniejszą grupę czynnych placówek stanowiły przybytki zajmujące się dystrybucją słodkiego filipińskiego pieczywa, zachodzę w głowę kto je kupuje o tej porze. Bez żalu wróciliśmy na domówkę.
Następnego popołudnia zamiast smażyć kukurydzę sunęliśmy przedwcześnie przybrzeżną promenadą w kierunku przystani promowej. Dlaczego? Otóż maraton filmowy zaplanowany na sobotę stanął pod sporym znakiem zapytania już piątkowego wieczora. Po wsi rozchodziła się wówczas wiadomość, że jej sołtys, czyli nasz formalny gospodarz uległ poprzedniej nocy poważnemu wypadkowi motocyklowemu i w ciężkim stanie przebywa w akademickim szpitalu w Dumaguete, cieszącym się nota bene nienajgorszą opinią.
W trakcie maratonu piątkowego w ścianach wiejskiego ratusza gruchnęła wieść, że stan poszkodowanego pogorszył się, a potem było już tylko smutniej. Dzieciaki nie przejęły się może jakoś specjalnie głęboko, ale w takich malutkich społecznościach większość mieszkańców jest ze sobą na stopie bliskiej zażyłości i są to dla nich chwile bolesne i ciężkie.
W tej sytuacji o losie sobotniej projekcji miało orzec grono zastępców na specjalnie z tym celu zaimprowizowanym spotkaniu. Widać było, że oficjele czują się niekomfortowo w obliczu konieczności podjęcia decyzji, bo z jednej strony nie wypada bądź co bądź wesołą imprezą lekceważyć żałoby, z drugiej odsyłać gości przybyłych z mile widzianą i oczekiwaną inicjatywą.
Zgodnie uznaliśmy, że przyzwoitość to od nas wymaga podjęcia decyzji o skróceniu imprezy i obiecawszy powrót w bardziej sprzyjającej atmosferze podziękowaliśmy za zaproszenie i gościnę. Trochę szkoda, ale zarówno wtedy jak i teraz z perspektywy czasu jesteśmy przekonani że był to właściwy ruch w zaistniałych okolicznościach. Do zobaczenia Bais!
Kliknij >>>TUTAJ<<< by polubić stronę na Facebooku i być na bieżąco z blogiem i Filipinami
czerwone pryszcze już nie psują mi twarzy,
sam też stoję trochę z boku,
wiem, że dobrze jest być i dobrze jest mieć,
już nie mieszkam w bardzo długim bloku. za grabażem.
coś się fota nie podlinkowała, miało być tak: http://www.poluzuj.pl/bais-filipiny-wrazenia-wyspy-negros-wieczor-filmowy-bais-czyli-kino-filipinach-delegacji/