Bangkok, Tajlandia – Khao San Road, Golden Mountain, Patpong Market, Wielki Pałac Królewski, świątynie buddyjskie i Złoty Budda (Golden Buddha)

No więc jesteśmy i tak jak się spodziewaliśmy jest zajebiście. Chodzimy po tym Bangkoku, starając się wybierać mało uczęszczane szlaki, bo różnicą jest ogromna. Wystarczy ruszyć się dosłownie kawałek dalej, wybrać następną, równoległa do arterii turystycznej przecznice i świat zmienia się dramatycznie.Podobnie z jedzeniem i barami. Jedna ulica i w knajpach sami biali, łacińskie litery, tłumy nagabujących na pamiątki sprzedawców, głośną muzą, często europejską itp. 5 minut dalej przy stolikach sami miejscowi, my i ewentualnie czasem jakaś inna para zabłąkanych turystów. Jedzenie jest super, czy to w knajpach, czy na targach, czy w ulicznych garkuchniach. Wszystko smaczne i przygotowywane na zamówienie, ceny spokojnie do przyjęcia, a uczta dla podniebienia pierwsza klasa.

W tych bocznych uliczkach wyraźnie widać, że się ludziom nie przelewa, ale co ciekawe, nie wzbudzamy żadnej sensacji, czy wielkiego zainteresowania (w przeciwieństwie do miejsc, gdzie turystów jest wielu i od miejscowej ludności oferującej szeroki wachlarz towarów i usług trzeba się niemalże opędzać). Chodzimy w pełnym spokoju po ulicach i dzielnicach, w jakie w Europie raczej byśmy się nie zapuszczali.

Lekkie obawy wzbudzają jedynie psy, bo kto wie, co im strzeli do łba, ale pewnie się przyzwyczaimy, bo większość dnia lezą w cieniu na ciepłym kamieniu i mają wszystko w dupie, podobnie jak ich właściciele, albo raczej towarzysze. Tu i ówdzie przemknie wśród tej j biednej ludności jakaś Panamera albo wypimpowany amerykański pick-up nie robiąc na nikim specjalnego wrażenia.

Nocne targi czad, z powodu upału w dzień rozkładają się około piątej, szóstej i handelek kręci się do wczesnych godzin rannych, a przy okazji kwitnie życie towarzyskie. Kupić można dosłownie wszystko, nawet nie będę wymieniał, bo szkoda czasu, Monia ma zdjęcia.

Piszą ludzie w internecie, żeby uważać na oszustwa, albo raczej minimalizować prawdopodobieństwo, bo właściwie to nie jest matter of if but matter of when. Nie wiem, to zapobiegawcza przesada, czy miejscowi  próbują uśpić nasza czujność, ale póki co nikt nawet nie próbował nas naciąć na kasę, taksówki są na licznik, jedynie ceny dla turystów trzeba traktować jako wywoławcze. Ale na wszelki wypadek zachowujemy czujność.

W oczy rzuca się, że sporo osób jest w jakiś sposób niepełnosprawnych. Cześć to z pewnością defekty wrodzone, ale wielu jest po prostu okaleczonych, bez nogi, ręki, oka, trochę jak gołębie na placach wielkich miast. Zastanawiałem się z czego to może wynikać i strzelam, że to skutki wypadków komunikacyjnych, bo to co się dzieje na ulicach to absolutne pandemonium, normalnie hardcore do sześcianu. Zapierdaja ci ludzie na skuterach, motorkach, własnej produkcji trajkach itp., w krótkich spodenkach i rękawkach, często bez kasków, w nocy bez oświetlenia, na łeb, na szyję, jakby miało nie być jutra. Pasażerki siedzą z tyłu tak, jak kiedyś eleganckie panny jeździły konno, czyli nie okrakiem, a z obiema nogami dyndającymi z jednej strony. Slalom między samochodami, których kierowcy mają jednoślady zupełnie w dupie, jest z jednej strony imponujący i budzi szacunek, ale z drugiej wywołuje wręcz niedowierzanie, że można aż do tego stopnie stłumić w sobie instynkt samozachowawczy. Pewnie niektórzy padają ofiara statystyki i stąd te okaleczenia.

Pieszy nie ma praw w ogóle, czekasz na zielone bardzo długo, jeżeli w ogóle jest sygnalizacja, albo przechodzisz na własne ryzyko, ale nie licz, że jakikolwiek kierowca się tobą przejmie i zatrzyma, by przepuścić. Poza tym wciskają się na tych pierdopędach dosłownie wszędzie, na niejednym markecie zastanawialiśmy się czy w ogóle pchać się w tłum między straganami, a potem trzeba było uskakiwać przed nadjeżdżającym skuterem, tuk tukiem, samochodem dostawczym, półciężarówka, sprzedawcy wychodzą zza straganów i przesuwają je, żeby był przejazd, kosmos.

Na mniejszych uliczkach chodniki nie istnieją, zabawnie wyglądają bezużyteczne przejścia dla pieszych prowadzące z jednej strony ulicy na druga, praktycznie od ściany do ściany, bez chodnika, bez pobocza. Na szczęście z miejsc w których imprezujemy mamy do hotelu stosunkowo blisko, albo wracamy tukiem.

Ciekawy jest kontrast między mega spokojna i uduchowiana ludnością zaznająca ukojenia duszy od trosk codzienności i ciała od upału w buddyjskich świątyniach, a nieskrępowanym czerpaniem korzyści w branży erotycznej. Pimping pełną gębą zarówno na Khao San jak i na Patpong kwitnie i ma się coraz lepiej. W sumie nie wiem, czy dziewczynom sprawia to jakąś frajdę. Te tańczące w barach to pewnie spoko, ale pokazy, że się tak wyrażę, bardziej zaawansowane jeżeli chodzi o wyuzdanie to lekka przesada, dodatkowo średnio w gruncie rzeczy kręcą mnie pokazy typu ping pong show itp., zwłaszcza, że akurat tak się trafiło, że performerki były znacznie mniej urodziwe od tancerek. Trzeba uważać, żeby nie dać się naciągnąć na drinka dla lasek, bo są drogie. To taka moja darmowa rada, ja za swoją lekcje musiałem zapłacić :-)

Dzielnica Sao Tching Chaa. To tutaj powstają posągi Buddy.

Golden Mountain czyli Złota Góra to najwyższe wzniesienie miasta, z którego można podziwiać ” nowy” i „stary” Bangkok. Na szczycie góry znajduje sie światynia Wat Saket. Świątynia została tutaj założona już przez Ramę I (1782 – 1890). Miejsce to wykorzystywano do kremacji zwłok zwykłych obywateli. W czasie zarazy cholery, która miała miejsce za panowania króla Ramy II (1809 – 1824) skremowano tutaj około 30 tysięcy ciał. Chociaż niektóre źródła podają, że ciała tych nieszczęśników częściej były pożywieniem dla sępów i bezdomnych psów.


Świątynia Wat Sutat. W Bangkoku jest około 400-500 świątyń.

Poza oklejaniem Buddy złotem, można mu jeszcze przynieść dary – owoce, napoje, kwiaty lotosu czy kadzidełka.

Mieszkaniec lokalnych kanałów :)

Tuk-tuk to rodzaj pojazdu niezwykle popularny w Azji Południowo-Wschodniej. Oryginalnie, tuk-tuk wygląda jak mały samochodzik na trzech kółkach, z miejscem dla kierowcy z przodu i miękką ławeczką z tyłu, gdzie jest miejsce dla pasażerów. Całość oczywiście przykryta daszkiem, ale za to bez drzwi.

Tajlandzka nazwa tuk-tuka (rikszy) brzmi samlor – „trzy koła”.Nazwa tuk-tuk pochodzi od charakterystycznego dźwięku, jaki tuk tuki wydają.

Wielopoziomowe dachy ze złoceniami, biel ścian odcinająca się od otaczającej zieleni i labirynty ścieżek prowadzące do królewskich sypialni, sal audiencyjnych oraz budowli pełniących ważne funkcje sakralne – Wielki Pałac Królewski w Bangkoku.

Na terenie zespołu pałacowego wyróżnić można dwie zasadnicze części: świecką – w której znajdują się liczne pomieszczenia mieszkalne króla i jego rodziny, a także sale recepcyjne, w których przyjmował dygnitarzy i udzielał publicznych wystąpień oraz religijną – na którą składa się kompleks świątynny Wat Phra Kaeo.

Rodzina królewska nie mieszka tutaj od 1946 roku. Dzisiaj król mieszka w bardziej współczesnym pałacu w dzielnicy Dusit.

Wat Phra Kaeo (Wat Phra Kaew), czyli świątyni Szmaragdowego Buddy. Dla Tajów to miejsce jest niczym nasza Częstochowa dla nas. Budowę świątyni rozpoczął król Buddha Yodfa Chulaloke, czyli Rama I, przenosząc stolicę w 1785 roku właśnie do Bangkoku. W przeciwieństwie do innych budowli świątynnych w tej nie znajdują się pomieszczenia mieszkalne dla mnichów.

Dary dla Buddy.

Wat Pho jest jedną z największych (powierzchnia: 80.000m²) i najstarszych świątyń buddyjskich w Bangkoku. Znajduje się w niej ponad tysiąc wizerunków Buddy, w tym słynny Leżący Budda.

Figura przedstawia umierającego Buddę w oczekiwaniu na nirwanę. Tak naprawdę wykonana jest z cegieł. Jednak pokrycie jej złotymi płytami dało niezwykły efekt zwłaszcza przy takich rozmiarach, 46 metrów długości i 15 metrów wysokości. Posąg szczelnie wypełnia całą kaplicę.

Świątynia Wat Traimit Witthayaram czyli Świątynia Złotego Buddy. Nazwa nie pochodzi tylko od koloru posągu a od tego, że został wykonany z  prawdziwego czystego złota.

Posąg ma prawie 4 metry wysokości i ponad 3 metry szerokości a waży ponad 5 ton i przestawia siedzącego Buddę.
Posąg wykonano prawdopodobnie w Ayutthaya w okresie Sukhothai (12381370). Podczas najazdu birmańskiego w XVIII wieku w celu zabezpieczenia go przed zrabowaniem został pokryty warstwą gipsu i przewieziony do Bangkoku. Pozostawał w zapomnieniu przez 200 lat, złoty posąg odkryto przypadkowo w XX w. podczas prac renowacyjnych. Ponieważ świątynia nie dysponowała odpowiednio dużym pomieszczeniem, przez następne 20 lat posąg pozostawał na zewnątrz pod prostym zadaszeniem z blachy. W latach 50. XX wieku wzniesiono specjalnie odpowiedni budynek

W Chinatown pełno jest małych uliczek ze straganami. Poszczególne ulice, a nawet całe sektory Chinatown prowadzą handel tematycznie. Tutaj mamy np. zawory :-)

„Targ Złodziejski” -jeszcze kilkadziesiąt lat temu kierowali się tutaj wszyscy Ci, którzy zostali okradzeni, wiedząc, że z dużym prawdopodobieństwem będą mogli właśnie tutaj odkupić swoje rzeczy. Dzisiaj na targu królują wszelakie dobra z zakresu AGD i wszystkiego co potrzebne w domu.

Mae Nam Chao Phraya, czczona przez Tajów Rzeka Królów, wije się przez terytorium tego kraju przez  wiele kilometrów, oczywiście przechodząc przez Bangkok. Dziś na pierwszy rzut oka rzeka wygląda na niezbyt pociągającą szeroką wstęgę mętnej wody, po której suną przemysłowe barki, ekspresowe taksówki wodne i długie łodzie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *